Bzylek pozwiedzał ze mną w zeszłym tygodniu sporo miejsc - Lidla, lumpeks, aptekę, ośrodek kultury. I co? I NIC! Żadnego marudzenia, krzyków, płaczu, niepokoju. Bierze świat, jakim jest :)
Roś z kolei zaczyna być niesłychanie niesforny. Potrafi uderzyć Bzylka, P. lub mnie, tak dla zabawy. Sprawdza naszą reakcję. Nie słucha się zupełnie, skarcony zaczyna się śmiać.
Zabraliśmy ich dzisiaj do Castoramy. Na 20 minut. Na widok wózków -samochodzików obaj rozwrzeszczeli się jak opętani (a po cichu liczyłam, że będzie to atrakcją dnia). W sklepie duszno, tłumy. Wrzask trwał 5 minut, P. już szykował się do ucieczki i nagle... cisza. Dotrwaliśmy do kas :)
Od dziś co tydzień będziemy robić wyprawę w tzw. miejsce publiczne.
Tak postanowiłam. Trzeba uczłowieczyć te dzikusy.
Nie chcem, ale muszem.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz