A Łobuzy nie próżnują.. Przez ostatnie trzy dni kwiatek doniczkowy, który stoi w pokoju chłopców na parapecie, wylądował na dywanie dwa razy. Raz za sprawą Bzylka, raz Roszka. Swoją drogą - co za zgranie względem celu ataku! Za każdym razem wydałam z siebie tylko cichy jękostęk i pokornie wzięłam się za odkurzanie. A dziś przyszła refleksja - być może Łobuzy sobie tego kwiatka w pokoju nie życzą, albo właśnie podoba im się tak bardzo, że nie mogą się powstrzymać przed ręczną manipulacją nim! I tu przechodzimy do meritum, czyli do mojej bezbrzeżnej tęsknoty za komunikacją werbalną w wykonaniu moich dzieci pt. Mamusiu, zabierz ten kwiatek! Mamusiu, siku! Pić! Boli! Jeść! Param pam pam, cokolwiek, byleby podane prosto i wyraźnie. Mój biedny mózg wreszcie by odpoczął od ciągłej analizy kwękostęków i rykowyjców. Słowa jak na tacy - tylko brać! Eh... Najprawdopodobniej kiedyś się doczekam. A na razie - analiza wyrazów dźwiękonaśladowczych..
A to efekty niedzielnej pracy twórczej Taty w asyście Bałwanków :)
***
Dzwoniłam dziś do Łodzi, lecz nie zastałam naszej Pani Doktor. Jak nie dziś, to jutro, pojutrze. Wracają czarne myśli, kosmate, złe strachy.. Tak długo czekamy, że nadchodząca operacja Roszka wydaje się być nierealnym widmem. Tymczasem, wielkimi krokami.. Tup, tup, słyszycie?