sobota, 29 czerwca 2019

Kto kocha Rocha?




Zniknęliśmy na czas jakiś. Od niedzieli jesteśmy, jak co roku, na turnusie rehabilitacyjnym w Centrum Rehabilitacji Like. Chłopcy ćwiczą sprawność manualną na terapi ręki, rownowagę i dobre funkcjonowanie zmysłów udoskonalają na terapii  przestrzennej, a co drugi dzień ćwiczą z panią logopedą i z panią pedagog. Największą atrakcją i tak są dla nich zajęcia na basenie i tam też obaj czynią największe postępy. Dlaczego? Bo kochają wodę! Na dokładkę codziennie po południu chodzimy pluskać się w jeziorze. Taki to jest turnus - dzięki Wam możliwy do zrealizowania, bo gdyby nie pieniądze z 1% podatku, nie stać byłoby nas na wydanie ponad 8 tyś.zł za pobyt tutaj. Dziękujemy z głębi naszych serc!

Oprócz wielu terapeutycznych zalet turnus ma też inne magiczne właściwości i jedną z nich chciałam Wam pokazać. Jesteśmy tu z przyjaciółmi co niewątpliwie dla nas, rodziców, jest ogromnym plusem. Jesteśmy tu całą rodziną, razem z P., spędzamy ze soba masę czasu, nie martwimy sie gotowaniem, sprzątaniem, sprawami zawodowymi. To jest bezcenne. Ale chcę Wam pokazać naszą bardzo intymną scenę z Roszkiem. Żebyście zrozumieli, jaki jeszcze wielki dar dają nam turnusy. Jesteśmy tu wszyscy razem, a to oznacza, że dominujący i dużo krzyczący Bazyli nadal jest z nami. Dla Rosia niewiele więc się zmienia. A jednak... gdy Baz szalał na basenie z terapeutą, udało nam się spędzić taką chwilę tylko we troje: Mama, Tata i Roś. I zobaczcie, co było na tapecie....




czwartek, 20 czerwca 2019

Koniec i... początek czyli historia naszej szkoły!



Wczoraj Endorfinki pożegnały się ze swoimi Paniami i oficjalnie rozpoczęliśmy wakacje. Bardzo mało pisałam o naszej szkole, choć przeżyć było wiele i był to pierwszy mój rok jako mamy uczniaków. Emocje kłębią się we mnie cały czas... Dlaczego, spytacie? Ano dlatego, że to nie jest zwyczajna historia pt. "pierwszy rok w szkole". O nie. My jakoś tak mamy, że lubimy pod prąd, pod wiatr, gdzie trudniej i mniej komfortowo. Ale wierzę głęboko, że gdy człowiek wyjdzie poza swoją strefę komfortu, wykrzesa z siebie odrobinę więcej niż to absolutne minimum potrzebne do przetrwania, to mogą się zadziać cuda najprawdziwsze... Wczoraj doświadczyliśmy tego małą grupą osób... Opowiem Wam o Naszej Szkole.
Stowarzyszenie Dalej Razem z Zielonej Góry, do którego od lat należymy, dostało duży grant od zagranicznego sponsora. Powstał pomysł, by wybudować zw Głogowie za te pieniądze w budynek przeznaczony pod szkołę, ale też pod mieszkanie treningowe i ośrodek terapeutyczny. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia! Szkoła dedykowana tylko dla osób z autyzmem, małą, rodzinna placówka. To było jak spełnienie marzeń każdego rodzica... Miasto przekazało działkę, budowa ruszyła... A potem było już tylko gorzej - ciągłe "niespodzianki" przy budowie, koszty wzrastały niebotycznie, wiadomo już było, ze nie zdążymy do pierwszego września. Kadra wybrana, zatrudniona, dzieci gotowe... Szukaliśmy pomocy w głogowskich szkołach - kto nas przygarnie na kilka miesięcy, wynajmie nam salę lub dwie byśmy z naszymi Paniami doczekali do otwarcia Naszej Szkoły. Pomimo starań Prezydenta i wielu zaangażowanych osób okazało się, że żadna szkoła nie ma dla nas miejsca. Ostatecznie przygarnął nas ksiądz proboszcz z Parafii Najświętszej Marii Panny w Głogowie. Dostaliśmy dwie salki parafialne i udało się wystartować z trzytygodniowym opóźnieniem. Ciagle jednak szkoła była niezarejestrowana, a co za tym idzie dzieci na papierze nie zapisane do żadnej placówki oświatowej, a to oznaczało brak subwencji czyli brak pieniędzy na wypłaty dla nauczycieli. Po długich perypetiach, żeby uniknąć kłopotów prawnych, dzieci zostały zapisane do swoich szkół rejonowych na nauczanie domowe, a w ramach tegoż woziliśmy je normalnie na zajęcia do naszej "szkoły-widmo".
Taki mieliśmy start. Trudny, bolesny, pełen rozczarowań i niepokoju. Nie winię nikogo - wszyscy - i prezesi, i kadra, i rodzice chcieli jak najlepiej. Popełniliśmy po drodze masę błędów, wydeptaliśmy wiele ścieżek - do szkół, poradni, władz miasta, kuratorium oświaty. Często odbijaliśmy się o bezlitosne paragrafy prawne, o niekompetencję urzędników i brak dobrej woli. Spotkaliśmy też na swojej drodze bardzo dużo życzliwych, pomocnych ludzi, i tych na stanowiskach, i tych zwykłych, którzy bardzo nam kibicowali i pomagali. Do nowego budynku przeprowadziliśmy się w lutym. Meble pozbieraliśmy od głogowian. Nadal nie mamy subwencji i Panie opłacane są z kredytów.

Ale trwamy - wszyscy razem: Prezesi, Nauczyciele, Rodzice i Dzieci. Nikt się nie poddał, nie wykruszył, nie uciekł. Dzieci mają wspaniałą opiekę, w malutkich klasach, w przyjaznych warunkach pod czujnym i troskliwym okiem Pań.

Jestem wdzięczna - każdemu, kto w nas wierzył, kto wspierał, kto kibicował.
Obu Panom Prezesom, którzy nie poddali się, choć jestem pewna, że mieli straszne koszmary co noc.
Paniom, które nie wiedziały co je czeka za tydzień, za miesiąc, a jednak oddały całe siebie naszym dzieciom.
Rodzicom, że pomimo różnic potrafiliśmy się zjednoczyć i działać wspólnie dla dobra naszych dzieci.
Dzieciom - za to, że są jakie są i przez to inspirują nas, byśmy stawali się coraz lepsi, żebyśmy odważyli się na bycie pionierami i przecieranie szlaków.
Pani Dyrektor ze szkoły w Radwanicach - za odwagę i ogromne wsparcie!

To był trudny rok. Jeden z trudniejszych w moim życiu. Ale jaki owocny!





Zdjęcie pochodzi ze strony fb: Szkoła Dalej Razem w Głogowie 


Zdjęcie pochodzi ze strony fb: Szkoła Dalej Razem w Głogowie

Super Kadra!

Zdjęcie pochodzi z archiwum Stowarzyszenia Dalej Razem


niedziela, 9 czerwca 2019

10


Coż mogę napisać... Jeszcze nie dalej jak wczoraj się rodził daleko od domu, rozbrajał kolejne bomby spadające nam na głowy, przezwyciężał wady serca i OIOMY, stawiał pierwsze kroki, pierwsze mosty do ludzkich serc, wypowiadał pierwsze słowa i pierwsze zaklęcia... A tu 10 lat minęło jak błyskawica, jak światło pędzące tak szybko, że nie możemy sobie tego wyobrazić.

Dziesięć lat... Nie dociera to do nas, bo tkwimy z Roszkiem zamrożeni, zahibernowani w jego czasoprzestrzeni, żółwiej, ociężałej, gdzie nie wydarza się wiele z tego, co w naszym świecie wydarzyć się powinno...

Pogoda dopisała. Goście również. Na torcie, spośród dziesięciu świeczek, z powodu wiatru udało nam się zapalić tylko jedną. I jakie to było prawdziwe... Bo Roś bardziej przypomina roczne bobo niż dorastającego chłopca... Tort zjadł ze smakiem, prezenty zignorował tak jak większość otaczającej go rzeczywistości. Pośpiewał z Mamą, z Babcią, pogadał do Teletubisiów, które zawsze są przy nim, pogapił się w ogień i spałaszował dwie kiełbaski z ogniska. Na urodziny dostał zabawki z przedziału wiekowego 6-36 miesięcy, ale P. broni honoru syna twierdząc, że tu chodzi o lata a nie miesiące i wszystko jest w jak najlepszym porządku ;)

Taki Roś. Człowiek orkiestra, co gra sobie tylko znaną melodię w obcej, nieznanej nam tonacji. A jednak melodia ta porusza nas do głębi. Przemienia nas. Naznacza na zawsze niewidzialną runą wyrytą w sercu.

Wracam myślami do tych pierwszych Roszka urodzin, gdy świętowaliśmy, że JEST. Że przeżył, że jego zakręcone serduszko bije i chce walczyć. Co to były za urodziny... Goście, balony, film o Szanownym Jubilacie... To były jego jedyne urodziny bez Bazylka. Jedyne, gdy był sam, w centrum, otoczony niepodzielną uwagą i miłością. Dziś Roszek przegrywa z młodszym bratem. O wszystko. Ale najwidoczniej mu to nie przeszkadza.

Jeśli wyczuwacie smutek w moich słowach, to pewnie macie rację. Ale, jak śpiewam w naszej ostatniej piosence: "Pod skorupą, tam gdzie blizny, bije źródło wielkiej siły i uśpiony Mocarz z kolan wstanie..."


Kochamy Cię Groszku, najjaśniejsza Gwiazdko w tym Gwiazdozbiorze Nieporadnej Miłości...