Stało się. Bazyli nam się oficjalnie zestarzał. Dziwi mnie to niezmiennie, że czas tak szybko ucieka i nasz malutki chłopczyk staje się dużym chłopcem. Z drugiej strony - przez te 9 lat wydarzyło się w naszym życiu tak dużo, i też sama codzienność z Bazem jest tak intensywna, że wydaje mi się, że urodził się wieki temu, w innej galaktyce, w innej erze. A jednak - skończył wczoraj dziewięć lat!
Tort był - jak całe ferie - osobliwy. Spody bezowe roztopiły się pod wpływem masy czekoladowej mojego autorstwa i tak oto Baz miał najbardziej innowacyjny tort urodzinowy świata - podawany w miseczkach w formie kremu z odrobiną bezy. Na szczęście ciasto czekoladowo-buraczane się udało i ono pełniło honory tortu urodzinowego. Dmuchania świeczki nie było, bo Jubilat nie wyszedł do gości - tak go przytłoczyła ilość najbliższych krewnych. A jak już się przemógł i przyszedł do stołu, to zjadł troszkę urodzinowych specjałów i pobiegł do pokoju bawić się z dziadkiem pachnącą ciastoliną, której zapas dostał na cały rok. Bawić się - znaczy rozkruszać jena malutkie kawałeczki i roznosić po całym domu.
Choć za nami trudny czas (a właściwie nie za nami, bo siedzimy w nim po uszy), to jednak wzruszyłam się. I wdzięczna jestem, że przy wszystkich tych trudach i wyzwaniach endorfinkowego macierzyństwa nadal dopada mnie zachwyt i matczyne upojenie miłością do własnych dzieci. Lubię patrzeć na Baza - jaki jest piękny, na swój sposób delikatny. Lubię jego figlarne spojrzenie, to, z jaką inteligencją w oczach potrafi spojrzeć, skomentować rzeczywistość po swojemu. Podziwiam jego aktorskie zacięcie - prowokowanie odmowy rodziców, a potem bieg do lustra i podziwianie swojej wygiętej w dramatycznym płaczu twarzy. On to lubi widzieć. Po prostu. Interesuje go jego własna mimika. Lubię przyglądać się, jak sam przed sobą tańczy przed lustrem, jak ogląda się w nim w nowych ciuchach. Lubię jego poczcie humory, gdy chowa przed nami wszystko co popadnie. Lubię, gdy w tym dużym chłopaku, czasem wygrywa mały chłopczyk i wtula się we mnie, gdy najmniej się tego spodziewam. Zazdroszczę mu sił wokalnych, głosu jak dzwon i krtani nie do zdarcia. Zazdroszczę długich rzęs i włosów mocnych jak koński ogon.
Rozumiem jego język, gdy jedyne wypowiadane sylaby: pa i pi mogą oznaczać tak wiele.
Baz niewątpliwie ubogacił nasze życie. Pokolorował je, czasem przyciskając kredki tak mocno, ze papier się darł. A jednak ciekawe nam wychodzi dzieło sztuki, nieoczywiste, pełne ekspresji i emocji.
Takie jest życie z Bazylim. Takie jest jego życie.
Zdmuchując wczoraj za niego świeczkę pomyślałam, żeby chcę, żeby był szczęśliwy.
Tylko tyle. Niczego więcej Mu nie brakuje :)