Wieczorami zamieniam się w wojowniczą księżniczkę Xenę.
Wzrok mi dziczeje, włosy stają dęba, napinam łuk i strzelam przekleństwami prosto do celu. Bo godzina późna, leniwie wieczorowa, rodzicom jak powietrze potrzebna, by przez chwilę przypomnieć sobie, że kiedyś nie miało się dzieci i świat też się jakoś kręcił, A nawet nie jakoś, a całkiem przyjemnie.
Więc ciskam piorunami tu i tam i złorzeczę na czym świat stoi. Bo Endorfinki, jeszcze przed chwilą niemiłosiernie śpiące, nagle w magiczny i niewidzialny sposób doładowują swoje duracellki i zaczyna się show: piski, skoki, zawodzenia, śmiechoty, piruety. Istny cyrk, na który nie mam już zwyczajnie siły.
Wieczorową porą zbiera się Endorfinkom na pieszczoty, takie słoniowe, typu: siadanie na Mamie, ugniatanie Mamy, traktowanie z łokcia, szczypanie, ciągnięcie za włosy, skubanie. Wszystko z czułości. Z miłości. Z Bliskości.
Dwa Plastusie uczepione matczynego sadełka.
A ja, bezczelnie, dla odmiany, chciałabym, żeby przez 5 minut NIKT MNIE NIE DOTYKAŁ.
Taka wieczorna sielanka z domieszką horroru.