Nasze wczasy all inclusive trwają. W przestronnym apartamencie spędzamy miło czas: oglądamy bajeczki, dużo czytamy, przyjmujemy miłych gości, leniuchujemy. Roszkowi personel hotelu serwuje dodatkowo dużo drinków o różnej konsystencji, barwie i smaku. I tylko czasem rytmiczne pikanie aparatury przypomina, że to jednak nie Barbados a ZOZ Głogów.
Wczoraj miał miejsce Dialog Miesiąca, a może i Roku:
Pielęgniarka: Podziwiam Panią.
Ja: Za co?!
Pielęgniarka wskazuje wymownie na Roszka: Za samozaparcie.
S A M O Z A P A R C I E.
Tak mnie tym rozbawiła, że pół dnia się uśmiechałam pod nosem.
Bo tak, Drodzy Państwo, wbrew wszelkim regułom, prawom natury, instynktowi macierzyńskiemu, obowiązującym normom kulturowym i wbrew zwykłej, ludzkiej empatii - zaparłam się sama w sobie i.. kocham własne dziecko! Fanfary proszę! :D
niedziela, 30 czerwca 2013
sobota, 29 czerwca 2013
Wakacje
Wakacje!
Roszek tak nie mógł się ich doczekać, że o 1.30 w nocy wyruszyliśmy karetką na wczasy do szpitala w Głogowie.
Dostał duszności.
Wezwaliśmy karetkę.
To jednak zapalenie płuc Go męczy.
Przytkał się wydzieliną.
Zostaniemy pewnie około tygodnia.
Sytuacja OPANOWANA.
Nie wiem, czy uda mi się pisać z komórki (takie zaawansowane technologie mnie nie lubią).
Trzymajcie kciuki za Naszą Kulkę Mocy. Jak zwykle jest bardzo dzielny i kochany.
I tak jestem wdzięczna za te pół roku BEZ szpitali.
Roszek tak nie mógł się ich doczekać, że o 1.30 w nocy wyruszyliśmy karetką na wczasy do szpitala w Głogowie.
Dostał duszności.
Wezwaliśmy karetkę.
To jednak zapalenie płuc Go męczy.
Przytkał się wydzieliną.
Zostaniemy pewnie około tygodnia.
Sytuacja OPANOWANA.
Nie wiem, czy uda mi się pisać z komórki (takie zaawansowane technologie mnie nie lubią).
Trzymajcie kciuki za Naszą Kulkę Mocy. Jak zwykle jest bardzo dzielny i kochany.
I tak jestem wdzięczna za te pół roku BEZ szpitali.
wtorek, 25 czerwca 2013
Koniec i Początek
Dostałam dziś w twarz przez telefon. Mocno i dosadnie. Boli bardzo.
Kiedyś musiał nadejść ten dzień, gdy nasza naiwność, cierpliwość i dobrotliwość Muminków doprowadzą nas na SKRAJ, gdzie nie ma już nic i można tylko zawrócić.
Dziś jest Ten Dzień.
Zawracamy.
Poszukiwania Właściwego Miejsca i Ludzi, gdzie dokona się naprawa Roszkowego Serduszka, ogłaszam za otwarte.
Czas start!
Kiedyś musiał nadejść ten dzień, gdy nasza naiwność, cierpliwość i dobrotliwość Muminków doprowadzą nas na SKRAJ, gdzie nie ma już nic i można tylko zawrócić.
Dziś jest Ten Dzień.
Zawracamy.
Poszukiwania Właściwego Miejsca i Ludzi, gdzie dokona się naprawa Roszkowego Serduszka, ogłaszam za otwarte.
Czas start!
poniedziałek, 24 czerwca 2013
Antonówki i cortlandy
Podobno nieszczęścia chodzą parami. Do chorego Roszka dołączył dziś Bzylek. Roszkowe zapalenie płuc zostało zdegradowane do zapalenia oskrzeli, natomiast Bzylowe schorzenie objawiło się dziś temperaturą 39 stopni i aspiruje do miana zapalenia gardła. Więc oba Łobuzy "zapalone". Na szczęście humory dopisują.
Po dzisiejszej wizycie u lekarza doznaliśmy z P. olśnienia. Otóż żaden z chłopców nie krzyczał na sam widok przychodni, obaj grzecznie z nami czekali, zajmowali się sami sobą. Duża ulga, bo nie mieliśmy dziś sił na dzikie ryki rodem z rzeźni. Apogeum zdumienia nastąpiło w gabinecie lekarskim: nikt nie płakał! Ani Roszek, ani Bzylek, ani P., ani ja, nawet nasza Pani Doktor nie... Tego jeszcze nie było!
Więc dotarła dziś do nas piękna, oczywista prawda, w którą jednak każdy rodziciel przestaje wierzyć na pewnym kryzysowym etapie swojej przygody z wychowywaniem latorośli - otóż czas biegnie nieubłaganie i nasze łobuzy dorastają, dojrzewają jak owoce - z kwaśnych antonówek zamieniają się w, moje ulubione, słodkie cortlandy. Tak, może być tylko lepiej. I będzie.
Po dzisiejszej wizycie u lekarza doznaliśmy z P. olśnienia. Otóż żaden z chłopców nie krzyczał na sam widok przychodni, obaj grzecznie z nami czekali, zajmowali się sami sobą. Duża ulga, bo nie mieliśmy dziś sił na dzikie ryki rodem z rzeźni. Apogeum zdumienia nastąpiło w gabinecie lekarskim: nikt nie płakał! Ani Roszek, ani Bzylek, ani P., ani ja, nawet nasza Pani Doktor nie... Tego jeszcze nie było!
Więc dotarła dziś do nas piękna, oczywista prawda, w którą jednak każdy rodziciel przestaje wierzyć na pewnym kryzysowym etapie swojej przygody z wychowywaniem latorośli - otóż czas biegnie nieubłaganie i nasze łobuzy dorastają, dojrzewają jak owoce - z kwaśnych antonówek zamieniają się w, moje ulubione, słodkie cortlandy. Tak, może być tylko lepiej. I będzie.
sobota, 22 czerwca 2013
Awans
czwartek, 20 czerwca 2013
Prosty plan
Plan na dziś był z pozoru prosty: przetrwać.
Zabunkrowaliśmy się na cały dzień w domu, świeżego powietrza zażywając tylko rano i wieczorem, gdy Bóg Słońce raczy schować swój boski i parzący Majestat. Przedszkole i logopedę odwołałam, bo Roch upały znosi nie najlepiej, a klima w aucie nawaliła. P. jakimś cudem nie roztopił się w aucie cały dzień ganiając od klienta do klienta. Stara farelka po rodzicach została przeproszona i ze strychu przeniosła się do salonu na honorowe miejsce, by choć ciut umilić nam to piekło tropików swym lichym wentylatorkiem.
Więc nasz prosty plan prawie się powiódł. Niestety - Roch wieczorem zagorączkował. I to raczej nie od upału, a od paskudnego mokrego kaszlu, co męczy go niemiłosiernie już drugi tydzień (wczorajsze widzenie z pediatrą zaowocowało syropkiem na alergię, co w towarzystwie gorączki czyni syropek raczej nieprzydatnym i jutro widzenie trzeba będzie powtórzyć).
Byle do zimy...
Zabunkrowaliśmy się na cały dzień w domu, świeżego powietrza zażywając tylko rano i wieczorem, gdy Bóg Słońce raczy schować swój boski i parzący Majestat. Przedszkole i logopedę odwołałam, bo Roch upały znosi nie najlepiej, a klima w aucie nawaliła. P. jakimś cudem nie roztopił się w aucie cały dzień ganiając od klienta do klienta. Stara farelka po rodzicach została przeproszona i ze strychu przeniosła się do salonu na honorowe miejsce, by choć ciut umilić nam to piekło tropików swym lichym wentylatorkiem.
Więc nasz prosty plan prawie się powiódł. Niestety - Roch wieczorem zagorączkował. I to raczej nie od upału, a od paskudnego mokrego kaszlu, co męczy go niemiłosiernie już drugi tydzień (wczorajsze widzenie z pediatrą zaowocowało syropkiem na alergię, co w towarzystwie gorączki czyni syropek raczej nieprzydatnym i jutro widzenie trzeba będzie powtórzyć).
Byle do zimy...
niedziela, 16 czerwca 2013
Rodzinne Co Nieco
Z codziennej bieganiny udało nam się wyszarpnąć kilka chwil na Rodzinne Co Nieco:
Ostatnie przygotowania..
Inspektor nadzoru sprawdza, czy wszystko jest jak należy...
Pierwszy pasażer Nostromo zainstalowany..
Drugi pasażer Nostromo zainstalowany...
Jedziemy!
Za Mamą trochę ciasno, ale za to przytulnie...
sobota, 15 czerwca 2013
Już coś i jeszcze nic
Udało mi się wysłać sygnał dymny do Pani Profesor! Szczątkowa wersja rozmowy (za pośrednictwem Pani z sekretariatu) pt. Co z nami? morał ma oczywisty i niezmienny: dzwonić za tydzień.
wtorek, 11 czerwca 2013
Zgubnik
KLASYFIKACJA:
gatunek: Zgubnik (zwany Chowaczem)
rodzaj: Kleptomański
charakter: przebiegły i bezczelny
misja: ukraść, zdobyć, zachomikować jak najwięcej drobnych przedmiotów (im bardziej strategicznych i cenniejszych, tym lepiej) i ukryć bardzo dokładnie (w sposób przemyślany lub zupełnie przypadkowy)
występowanie: gospodarstwa domowe (wewnątrz i na zewnątrz), nasze Zgubniki szczególnie upodobały sobie kuchnię
Ginie wszystko: małe części od zabawek, klucze, długopisy, komórki, piloty, jedzenie. Najboleśniejsze są straty Przedmiotów Akurat Pilnie Potrzebnych takich jak np. bidon do picia, korek do brodzika, frida do odciągania gilów z noska. O losach bidonu można by już napisać powieść przygodową. Gdzie to on nie był! A raczej: gdzie się nie zapodział na jakiś czas... Nie tak dawno temu, po dwóch tygodniach intensywnych poszukiwań, odnalazł się przypadkiem na.. strychu, wrzucony między kartony i różniaste rupiecie. Był już pod łóżkami i meblami, zwiedził większość szuflad i szafek, zawieruszał się w krzakach, ale dziś dwa małe, wyjątkowo wredne Zgubniki przeszły same siebie. Żaden nie został przyłapany na gorącym uczynku, więc winię ich obu po równo. Otóż bidon odnalazł się na... kompostowniku. Spokojnie leżał sobie w połowie góry odpadków organicznych, które mamy w zwyczaju składować na zboczu naszej działki w ustronnym kąciku. Oczywiście podjęta przeze mnie próba uratowania cennego przedmiotu zakończyła się efektownym zjazdem na czterech literach z góry obierek, łupek od jajek i gnijących już odpadów a la surówka warzywna lekko nieświeża. Na szczęście obyło się bez świadków.
Jesteśmy cierpliwi. Szkolimy się z zakresu kryminologii śledczej, z naciskiem na odzyskiwanie zrabowanych łupów. Zabawa jednak przestała śmieszyć, gdy jakiś czas temu zginął palnik od całkiem niedawno zakupionej kuchenki gazowej. Śledztwo trwa. Przesłuchania nie przyniosły oczekiwanych skutków, bo obaj Podejrzani nie mówią.
gatunek: Zgubnik (zwany Chowaczem)
rodzaj: Kleptomański
charakter: przebiegły i bezczelny
misja: ukraść, zdobyć, zachomikować jak najwięcej drobnych przedmiotów (im bardziej strategicznych i cenniejszych, tym lepiej) i ukryć bardzo dokładnie (w sposób przemyślany lub zupełnie przypadkowy)
występowanie: gospodarstwa domowe (wewnątrz i na zewnątrz), nasze Zgubniki szczególnie upodobały sobie kuchnię
Ginie wszystko: małe części od zabawek, klucze, długopisy, komórki, piloty, jedzenie. Najboleśniejsze są straty Przedmiotów Akurat Pilnie Potrzebnych takich jak np. bidon do picia, korek do brodzika, frida do odciągania gilów z noska. O losach bidonu można by już napisać powieść przygodową. Gdzie to on nie był! A raczej: gdzie się nie zapodział na jakiś czas... Nie tak dawno temu, po dwóch tygodniach intensywnych poszukiwań, odnalazł się przypadkiem na.. strychu, wrzucony między kartony i różniaste rupiecie. Był już pod łóżkami i meblami, zwiedził większość szuflad i szafek, zawieruszał się w krzakach, ale dziś dwa małe, wyjątkowo wredne Zgubniki przeszły same siebie. Żaden nie został przyłapany na gorącym uczynku, więc winię ich obu po równo. Otóż bidon odnalazł się na... kompostowniku. Spokojnie leżał sobie w połowie góry odpadków organicznych, które mamy w zwyczaju składować na zboczu naszej działki w ustronnym kąciku. Oczywiście podjęta przeze mnie próba uratowania cennego przedmiotu zakończyła się efektownym zjazdem na czterech literach z góry obierek, łupek od jajek i gnijących już odpadów a la surówka warzywna lekko nieświeża. Na szczęście obyło się bez świadków.
Jesteśmy cierpliwi. Szkolimy się z zakresu kryminologii śledczej, z naciskiem na odzyskiwanie zrabowanych łupów. Zabawa jednak przestała śmieszyć, gdy jakiś czas temu zginął palnik od całkiem niedawno zakupionej kuchenki gazowej. Śledztwo trwa. Przesłuchania nie przyniosły oczekiwanych skutków, bo obaj Podejrzani nie mówią.
niedziela, 9 czerwca 2013
sobota, 8 czerwca 2013
Borelioza
Chłopcy spędzili dziś pół godziny na dworze. Biegali wkoło domu po świeżo skoszonej trawie. Obaj mieli długie spodnie, długie rękawy, body pod spodem, zabudowane buty. Obu popryskałam środkiem na komary i kleszcze - głównie rączki, nóżki, głowy.
Bilans koszmarny: Bzyl - 1 kleszcz na czubku głowy, Roszek - 2, na udzie i na pleckach.
Bardzo się bronię przed kleszczomanią. Całe dzieciństwo (a szczególnie wakacje) spędziłam bawiąc się w Roobin Hooda, biegając po lasach i nie straszny był mi żaden kleszcz. Nie było mowy o boreliozie, nikt się tym nie przejmował. Do małych krwiopijców po prostu przywykłam, a nawet w kręgu znajomych uchodziłam za specjalistkę od ich wyciągania (szczególnie bezdomnym psom i kotom). Gdy byłam w ciąży z Bzylem odkryłam na nodze wielki rumień (był listopad i żadnego kleszcza sobie w tym czasie nie przypominam). Tak, to była BORELIOZA. Na szczęście rumień to stadium początkowe - prątki są tylko w nim. Trzy tygodnie przyjmowałam antybiotyk i teoretycznie powinno być ok. Pani Doktor od Chorób Zakaźnych zapewniała mnie, że dziecku nic nie grozi. Gorzej jest, gdy rumień się przeoczy, zbagatelizuje, lub zwyczajnie się nie pojawi. Wtedy prątki boreliozy włażą do serca, do mózgu, do stawów i zaczyna się zabawa. Mnóstwo dziwnych objawów uprzykrzających życie, choróbsko bardzo trudne do zdiagnozowania, testy nie dają 100% pewności, a i leczenie żmudne i nie zawsze skuteczne - miesiące na antybiotykach. Miałam szczęście, że pojawił się rumień i szybko zareagowałam.
Każdy sezon letni chłopcy kończą z kolekcją przynajmniej kilkunastu kleszczy. Nie ma na to rady. Ale za każdym razem drżę. Jedyne wyjście - przeprowadzić się :(
A już jutro... :)
Bilans koszmarny: Bzyl - 1 kleszcz na czubku głowy, Roszek - 2, na udzie i na pleckach.
Bardzo się bronię przed kleszczomanią. Całe dzieciństwo (a szczególnie wakacje) spędziłam bawiąc się w Roobin Hooda, biegając po lasach i nie straszny był mi żaden kleszcz. Nie było mowy o boreliozie, nikt się tym nie przejmował. Do małych krwiopijców po prostu przywykłam, a nawet w kręgu znajomych uchodziłam za specjalistkę od ich wyciągania (szczególnie bezdomnym psom i kotom). Gdy byłam w ciąży z Bzylem odkryłam na nodze wielki rumień (był listopad i żadnego kleszcza sobie w tym czasie nie przypominam). Tak, to była BORELIOZA. Na szczęście rumień to stadium początkowe - prątki są tylko w nim. Trzy tygodnie przyjmowałam antybiotyk i teoretycznie powinno być ok. Pani Doktor od Chorób Zakaźnych zapewniała mnie, że dziecku nic nie grozi. Gorzej jest, gdy rumień się przeoczy, zbagatelizuje, lub zwyczajnie się nie pojawi. Wtedy prątki boreliozy włażą do serca, do mózgu, do stawów i zaczyna się zabawa. Mnóstwo dziwnych objawów uprzykrzających życie, choróbsko bardzo trudne do zdiagnozowania, testy nie dają 100% pewności, a i leczenie żmudne i nie zawsze skuteczne - miesiące na antybiotykach. Miałam szczęście, że pojawił się rumień i szybko zareagowałam.
Każdy sezon letni chłopcy kończą z kolekcją przynajmniej kilkunastu kleszczy. Nie ma na to rady. Ale za każdym razem drżę. Jedyne wyjście - przeprowadzić się :(
A już jutro... :)
czwartek, 6 czerwca 2013
Bzyl Day
Bazylek zasłużył dziś bezapelacyjnie na miano Bohatera Dnia.
Zaczęło się od wodnistej mazi, która ni stąd, ni zowąd zalała Bzylowego pampersa, spodnie, body i co tam jeszcze miał na sobie. Zaraz potem nastąpił wymiot o zasięgu mniej więcej metra kwadratowego i sile rażenia strumienia ze strażackiej sikawki. Spanikowałam. Na szczęście po drakońskiej diecie (woda i biszkopty) borykamy się już tylko z cuchnąca mazią w pampersach.
Dziś też Bazyli został przebadany przez Panią Psycholog, bo spokoju nie dawało mi to, że jest totalnie aspołeczny. I, owszem, może to być wstęp to autyzmu, ale nie musi. Trzeba czekać, aż zacznie mówić i wtedy powinno się wyjaśnić. A przed nami jeszcze badanie logopedyczne i pedagogiczne.
Nie może być w życiu za prosto. Mści się na mnie lekkoduszne przekonanie, że skoro drugie dziecko zdrowe, to z górki. Niekoniecznie.
Zaczęło się od wodnistej mazi, która ni stąd, ni zowąd zalała Bzylowego pampersa, spodnie, body i co tam jeszcze miał na sobie. Zaraz potem nastąpił wymiot o zasięgu mniej więcej metra kwadratowego i sile rażenia strumienia ze strażackiej sikawki. Spanikowałam. Na szczęście po drakońskiej diecie (woda i biszkopty) borykamy się już tylko z cuchnąca mazią w pampersach.
Dziś też Bazyli został przebadany przez Panią Psycholog, bo spokoju nie dawało mi to, że jest totalnie aspołeczny. I, owszem, może to być wstęp to autyzmu, ale nie musi. Trzeba czekać, aż zacznie mówić i wtedy powinno się wyjaśnić. A przed nami jeszcze badanie logopedyczne i pedagogiczne.
Nie może być w życiu za prosto. Mści się na mnie lekkoduszne przekonanie, że skoro drugie dziecko zdrowe, to z górki. Niekoniecznie.
wtorek, 4 czerwca 2013
Transylwania
Roszek ma nowy cel - dotknąć mojego oka. Otwartego. Bardzo się złości, że za każdym razem, gdy prawie już Mu się udało, Mama zamyka oko. Roś próbuje podnieść mi powiekę, kombinuje, wpycha palce, ciągnie za rzęsy. Nie możemy jakoś dojść do porozumienia w tej sprawie...
Dzieci, jak co roku, przyjęły na siebie rolę żywych kleszczołapek. Niemal codziennie wyciągam jakiegoś małego Draculę. Bilans na dzień dzisiejszy jest niepokojący: P. - 2, Bzyl - 2, Roszek - 1, ja - 1. A dopiero maj za nami. Takie są uroki mieszkania w Transylwanii na obrzeżach lasu.
Z nasza Panią Profesor z Łodzi gramy w grę. Nazywa się to głuchy telefon - ja dzwonię, a ona nie odbiera.
Wszystkie złe myśli chowam skrzętnie do skrzyneczki z napisem Na potem. Zawsze jeszcze zdążę się pomartwić.
Dzieci, jak co roku, przyjęły na siebie rolę żywych kleszczołapek. Niemal codziennie wyciągam jakiegoś małego Draculę. Bilans na dzień dzisiejszy jest niepokojący: P. - 2, Bzyl - 2, Roszek - 1, ja - 1. A dopiero maj za nami. Takie są uroki mieszkania w Transylwanii na obrzeżach lasu.
Z nasza Panią Profesor z Łodzi gramy w grę. Nazywa się to głuchy telefon - ja dzwonię, a ona nie odbiera.
Wszystkie złe myśli chowam skrzętnie do skrzyneczki z napisem Na potem. Zawsze jeszcze zdążę się pomartwić.
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)