Wzięłam głęboki, trzydniowy oddech, porozmawiałam z wieloma Mądrymi Głowami i już mogę na spokojnie opisać, co mi tak ciśnienie podniosło w zeszły piątek... A więc posłuchajcie...
Są cztery stopnie upośledzenia: lekkie, umiarkowane, znaczne i głębokie.
Zgłosiliśmy się do poradni psychologiczno-pedagogicznej, żeby zbadać Roszkowi poziom upośledzenia. Przy diagnozie pod kątem autyzmu zasugerowano, że może być to upośledzenie w stopniu znacznym. Roszek nadal w papierach ma wpisane lekkie. Chodzi mi ciągle po głowie przedszkole specjalne - że może jednak Roś tam by był na swoim miejscu, bo na integracyjne jest po prostu za mało sprawny intelektualnie.
Zasiedliśmy do badania - Pani psycholog, Roszek i ja. Roś zrobił jedno zadanie i ani jednego więcej. Resztę badania uzupełniono o wywiad ze mną - je sam połowicznie, ubrać się nie potrafi, bawić z dziećmi też nie, zdań nie używa itd. Tego nie umie, tego nie potrafi, a tamto Mu nie wychodzi.
Pani podliczyła wynik i się zafrasowała.
Wyszło głębokie.
I co teraz? - pytam.
Zajęcia rewalidacyjne. Tzw. Szkoła Życia. Bo do specjalnego przyjmują tylko z umiarkowanym i znacznym.
Brak mi słów i cierpliwości.
Brak mi tchu.
Brak mi sił.
Dwa lata temu przyszłam do tej samej Pani z prośbą o zmianę orzeczenia z lekkiego na umiarkowane, żeby Roszek mógł pójść do specjalnego przedszkola. Pani stwierdziła, że nie ma sensu Go badać, niech jak najdłużej chodzi do przedszkola w towarzystwie zdrowych dzieci. Przedszkole specjalne odradziła. Pewnie gdyby wtedy został zbadany, wyszłoby Mu upośledzenie w stopniu znacznym i poszedłby tam, gdzie powinien. Teraz, po dwóch latach, okazuje się, że Roszek do specjalnego JUŻ się nie nadaje.
Postępów nie poczynił, a jest sporo starszy.
Test pokazał, test nie kłamie.
Tłumaczę spokojnie:
Przecież sama Pani stwierdziła, że to leniuszek i kombinator, że udaje, że nie rozumie, bo Mu się nie chce pracować. Być może Roszek może dać z siebie więcej, tylko trzeba Go przycisnąć. Nie skazujmy go od razu na Szkołę Życia, skoro jeszcze nie spróbowaliśmy w przedszkolu specjalnym. Jeśli tam nie uczyni postępów, to zawsze może pójść niżej. Ale dajmy Mu szansę.
Ale test pokazał, test nie kłamie.
Stary, trzydziestoletni test, napisany na maszynie do pisania i tak skserowany.
NIC JUŻ NIE MOŻNA ZROBIĆ.
Opcje są trzy.
1. Proszę o wydanie takiego orzeczenia i Roś ląduje w tzw. Szkole Życia. Nie pójdzie do przedszkola specjalnego ani do szkoły specjalnej (choć dwa lata temu był na to za mądry).
2. Nie wnioskuję o wydanie orzeczenia - Roszek dalej hasa sobie z orzeczeniem o upośledzeniu w stopniu lekkim (choć ma co najmniej znaczne). Może chodzić do zwykłych i integracyjnych przedszkoli, ale do specjalnego nie.
3. Za jakiś czas znowu zgłaszamy się na powtórne badanie i modlimy się, by poszło lepiej. Zważywszy na to, że Roś od roku stoi w miejscu i demonstruje arystokratyczną niechęć do czegokolwiek, szanse są marne.
Obudźcie mnie.
Potrząśnijcie mną, bo chyba śnię na jawie.
Czyli mamy wybór między LEKKIM a GŁĘBOKIM.
Między przedszkolem integracyjnym lub Szkołą Życia.
Dlaczego o przyszłości mojego dziecka decydują cyferki?
Dlaczego o życiu mojego dziecka (i naszym) decyduje ktoś, kto widzi Go raz na dwa lata, i to w sztucznej, gabinetowej sytuacji?
Dlaczego nikt nie pokwapi się spytać terapeutów, którzy z dzieckiem pracują na co dzień i mają odmienne zdanie na jego temat? - wszyscy są zgodni, że Roszek nie ma głębokiego upośledzenia, tylko znaczne. I jest ZNACZNIE leniwy, oporujący w terapii.
Dlaczego moje dziecko dwa lata temu miało zmarnieć w specjalnym przedszkolu, a teraz JUŻ się do Niego nie nadaje?!?!
Życie nieustannie mnie zadziwia.
Zaskakują mnie ludzie, instytucje, zbiegi okoliczności i zrządzenia losu.
Sama siebie zaskakuję, że nie krzyczę, nie awanturuję się, nie rozdzieram koszuli, nie miotam przekleństwami w miejscach publicznych.
Jestem miła, spokojna, uśmiechnięta.
A w środku kipi.