Strony

sobota, 27 lutego 2016

Srzępirwij Nadeptek

KLASYFIKACJA:


gatunekStrzępirwij Nadeptek

rodzaj: Przydeptus Papirus

charakter: kompulsywny

misja: wygrać z niszczarką do papieru

występowanie: domy prywatne, przedszkola, biurowce

Zadomowił sie u nas na dobre. Poznacie go po odgłosie dartego na strzępy papieru. Po pozdzieranych ze ścian naklejkach. Po podartych pudełkach po herbacie, paragonach, receptach i ważnych dokumentach, które ktoś nieopatrznie zostawił w zasięgu jego małych łapek. Poznacie go po strzępach papieru walających się... wszędzie. Zostawia po sobie ślady, ciche kopczyki - w łazience - kawałeczki papieru toaletowego ułożone w zgrabny stosik. W przedpokoju -  resztki chusteczki higienicznej w artystycznym nieładzie. W pokoju - strzępy ulubionej, papierowej książeczki. Gdy dorwie się do zapasu karbowanej bibuły - wyraźnie słychać w powietrzu świst fruwających, kolorowych skrawków.
Strzępirwij umie sprzątać po sobie, na szczęście. Przynosi nam w garści to, co niedawno podarł, albo upycha gdzie bądź. I potem, zdziwieni, odkrywamy w szufladzie ze skarpetkami podartą w strzępy okładkę najnowszego "Zwierciadła". Albo listę niezrobionych jeszcze zakupów - w koszu na pranie.

Stwór ten ma też swoje drugie oblicze - przydeptuje wszystko, co wpadnie mu pod stopę. Drepta po zabawkach, butach, kablach i przewodach, po ubraniach, klockach i książeczkach. Jego wiecznie głodne stopy szukają nieustannie nowych wrażeń. Pół biedy, gdy zostawicie nieopatrznie na podłodze parasol, torbę lub plecak. Strzępijrwij Nadeptek przebiegnie po nich cichaczem, większej szkody nie czyniąc. Ale bestia to dość znudzona, w poszukiwaniu wrażeń wspinająca się na wyższe szczeble ewolucji (mebli). Tak więc włazi na szafki, komody, półki, zdobywa nowe tereny przez zadeptanie. I przydeptuje z pasją: laptopy, telefony komórkowe, kluczyki i szkatułki z duperelkami.

Niezmordowany jest.


wtorek, 23 lutego 2016

5

Dziś stuknęło Bzylowi. Życie przybiło Mu piątkę :)

W przedszkolu były harce, swawole, tańce, prezenty i życzenia.

W domu nastąpiła kontynuacja - tort pół dnia przeze mnie dopieszczany (bez glutenu, bez nabiału, bez cukru, na spodzie orzechowym, z masą kokosową). Prezent duży i wypasiony.



Dzień jak marzenie.
 
Tylko sam Zainteresowany jakby nie zainteresowany.
Owszem, podarł z lubością papier, w który zapakowany był prezent, podarł kartkę z życzeniami. Na prezent czyli super jeżdżącą ciuchcię spojrzeć nie raczył, za to do końca dnia delektował się darciem na małe strzępki instrukcji od tejże. Torta skubnął.

Roszek olał całą imprezę doszczętnie.


Siedliśmy wieczorem z P. nad tortem, sami, opuszczeni.




I znów ten sam błąd. Znów ta sama pułapka.
Oczekiwania i schematy.

Tak ciężko oduczyć się tego.

Chciałabym dostroić moje dzieci do świata.
A to świat trzeba dostroić do nich.


piątek, 19 lutego 2016

Walentynka

Wczoraj, wieczorową porą, wybraliśmy się z P. na randkę, taką najprawdziwszą! Mianowicie, gdy dzieci zasnęły, pozostawiliśmy je pod czujnym uchem Pradziadka i wyruszyliśmy na romantyczny spacer - aż do skrzynki pocztowej i z powrotem (na wsiach skrzynki są na środku wsi).
Eh, co to były za emocje... :) Całe 15 minut na świeżym powietrzu, razem, sami (nie licząc psa, który oczywiście poszedł z nami). Czyste szaleństwo!

A w skrzynce czekał list.
Walentynka raczej.

Otworzyliśmy kopertę i...

Wzruszenie odebrało nam mowę :)

Była to Walentynka od... Bazylka!



My, rodzicie dzieci niemówiących, nie dostajemy Walentynek. Nie dostajemy liścików, nie dostajemy wyznań. Wystarczyć nam musi szczery uśmiech i roześmiane oczy naszych dzieci. Oczy, z których czytamy jak z książki. I to nam wystarcza. Musi.

Aż tu zdarza się w naszym życiu Ktoś, kto to rozumie, kto widzi nie tylko nasze zmagania z wychowaniem niepełnosprawnych dzieci, ale też nasze tęsknoty, nasze puste plamy, nasze niewypowiedziane marzenia.

I je spełnia....

Dziękujemy wspaniałemu Zielonemu Przedszkolu i CUDOWNYM PANIOM!!!


A oto kulisy całej akcji:

fotografia: Zielone Przedszkole
fotografia: Zielone Przedszkole

fotografia: Zielone Przedszkole
fotografia: Zielone Przedszkole

fotografia: Zielone Przedszkole 


fotografia: Zielone Przedszkole








wtorek, 16 lutego 2016

Jak nakarmić niejadka?

Jedynym niejadkiem w naszej rodzinie jest Bazyli. A raczej wybiórczojadkiem, bo ciągle coś je, ale nie to, co byśmy chcieli... W dziedzinie gotowania czasami przechodzę sama siebie, całą rodziną jemy zdrowiej - bez glutenu, bez nabiału, bez mięsa, dużo kasz, dużo warzyw, zup... A Bazyli... Hm... Czasem zje kilka łyżek pomidorówki z kaszą jaglaną, czasem w ziemniakach uda się przemycić troszkę kalafiora lub brokuła. Kaszę jaglaną zje, owszem, ale w formie czekoladowego ciasta (bez cukru) lub szarlotki. Tylko na słodko.

Roszek jest za to jadkiem wspaniałym - nie podjada, nie marudzi, ale, gdy przyjdzie pora, głośno domaga się swego: am, am! I pałaszuje, co dobra Mama dała, do ostatniej kropelki i ostatniego ziarenka. A potem zagląda w cudze talerze, dosiada się do jedzącego P. i niewinnie mówi: am....

I tu przechodzimy do meritum! Jak nakarmić niejadka?
Posadzić go do stołu z bratem wszystkojadkiem!

Taka sytuacja:
Jemy risotto z warzywami - palce lizać! Dla Bazyla forma sypkiego ryżu z różnokolorowymi warzywami jest nie do przełknięcia, więc modyfikuję dla Niego danie - dodaję jajo, blenduję i smażę kotleciki.
Więc pałaszujemy wszyscy... oprócz Bzyla. Po Jego minie widać, że nie bardzo, że nie będzie tak nisko upadał, żeby jeść jakieś tam ryżowe kotlety, nie i koniec. Nie naciskałam. Roszek zjadł całą swoją porcję. A potem... jak gdyby nigdy nic obszedł stół dookoła (chłopcy siedzą na przeciwko siebie) i zabrał z Bzylowgo talerza kotlecik. Po czym spałaszował ze smakiem.

I to wystarczyło.
Bzylek natychmiast zasiadł do stołu i zjadł co trzeba.

Takie to proste! :)

niedziela, 14 lutego 2016

Biały Jednorożec

Wczoraj wczesnym popołudniem wybraliśmy się na rodzinny spacer...
Tropiąc Białego Jednorożca dotarliśmy aż do Japonii..
Pięknie było.
Magicznie.
Słuchając krzyku dzikich gęsi (uwielbiam!) pomyślałam, że pewnie nigdy nie znajdziemy Białego Jednorożca.
Ważne, by wciąż widzieć Jego ślady...































piątek, 12 lutego 2016

Tam i z powrotem

Roszek najwyraźniej postanowił zrobić na złość Pani z poradni.

Nie pochwalam takiej wrednej motywacji, ale przyznaję, że od kilku dni chodzę lżejsza o ładnych parę kilo zmartwień, choć wskazówka wagi nadal stoi w miejscu.

Codziennie się bawimy - układamy puzzle, czytamy, gramy. Codziennie siadamy do zadań, chociażby symbolicznych, prostych. Codziennie przypominamy sobie samogłoski i po pierwszym buncie Roszek ślicznie je czyta! Kiedy ostatnio przypomniał sobie o pianinie, przecierałam oczy ze zdumienia! Odpowiada na pytania - tak, nie. Powtarza więcej słów. A, co najlepsze - znowu próbuje śpiewać piosenki razem z nagraniem!

Może nasze ostatnie badanie w poradni zadziałało jak chlust zimnej wody na głowę - obudziłam się z letargu i dotarło do mnie, że poziom sprawności intelektualnej to nie do końca jest coś, z czym się dziecko rodzi, ale duży wpływ mamy na to my - rodzice - na ile pozwolimy dziecku popaść we wtórne upośledzenie (czyli lenistwo i brak motywacji), a na ile wyćwiczymy Gościa tak, że da z siebie coś więcej i lepiej wypadnie w teście.

Pal licho testy -  lepiej wypadnie w życiu po prostu!

Oczywiście - Roś nadal kręci szmatką i ucieka do swojej samotni. Ale o wiele łatwiej nam Go z niej wyciągnąć. I chętniej sam wyłazi do ludzi. Przychodzi, przytula się, prosi o jakąś aktywność.

JEST Z NAMI!
NARESZCIE!!!





Oby jak najdłużej...

I tylko słowa bezbłędnej Pani Angeliki z przedszkola najlepiej oddają opis przypadku: Roszek jest super! Tylko żeby Mu się chciało, tak jak Mu się nie chce...

:)

wtorek, 9 lutego 2016

Absurd

Wzięłam głęboki, trzydniowy oddech, porozmawiałam z wieloma Mądrymi Głowami i już mogę na spokojnie opisać, co mi tak ciśnienie podniosło w zeszły piątek... A więc posłuchajcie...

Są cztery stopnie upośledzenia: lekkie, umiarkowane, znaczne i głębokie.

Zgłosiliśmy się do poradni psychologiczno-pedagogicznej, żeby zbadać Roszkowi poziom upośledzenia. Przy diagnozie pod kątem autyzmu zasugerowano, że może być to upośledzenie w stopniu znacznym. Roszek nadal w papierach ma wpisane lekkie. Chodzi mi ciągle po głowie przedszkole specjalne - że może jednak Roś tam by był na swoim miejscu, bo na integracyjne jest po prostu za mało sprawny intelektualnie.

Zasiedliśmy do badania - Pani psycholog, Roszek i ja. Roś zrobił jedno zadanie i ani jednego więcej. Resztę badania uzupełniono o wywiad ze mną - je sam połowicznie, ubrać się nie potrafi, bawić z dziećmi też nie, zdań nie używa itd. Tego nie umie, tego nie potrafi, a tamto Mu nie wychodzi.

Pani podliczyła wynik i się zafrasowała.


Wyszło głębokie.


I co teraz? - pytam.

Zajęcia rewalidacyjne. Tzw. Szkoła Życia. Bo do specjalnego przyjmują tylko z umiarkowanym i znacznym.

Brak mi słów i cierpliwości.
Brak mi tchu.
Brak mi sił.

Dwa lata temu przyszłam do tej samej Pani z prośbą o zmianę orzeczenia z lekkiego na umiarkowane, żeby Roszek mógł pójść do specjalnego przedszkola. Pani stwierdziła, że nie ma sensu Go badać, niech jak najdłużej chodzi do przedszkola w towarzystwie zdrowych dzieci. Przedszkole specjalne odradziła. Pewnie gdyby wtedy został zbadany, wyszłoby Mu upośledzenie w stopniu znacznym i poszedłby tam, gdzie powinien. Teraz, po dwóch latach, okazuje się, że Roszek do specjalnego JUŻ się nie nadaje.
Postępów nie poczynił, a jest sporo starszy.

Test pokazał, test nie kłamie.

Tłumaczę spokojnie: Przecież sama Pani stwierdziła, że to leniuszek i kombinator, że udaje, że nie rozumie, bo Mu się nie chce pracować. Być może Roszek może dać z siebie więcej, tylko trzeba Go przycisnąć. Nie skazujmy go od razu na Szkołę Życia, skoro jeszcze nie spróbowaliśmy w przedszkolu specjalnym. Jeśli tam nie uczyni postępów, to zawsze może pójść niżej. Ale dajmy Mu szansę.

Ale test pokazał, test nie kłamie.
Stary, trzydziestoletni test, napisany na maszynie do pisania i tak skserowany.

NIC JUŻ NIE MOŻNA ZROBIĆ.

Opcje są trzy.

1. Proszę o wydanie takiego orzeczenia i Roś ląduje w tzw. Szkole Życia. Nie pójdzie do przedszkola specjalnego ani do szkoły specjalnej (choć dwa lata temu był na to za mądry).

2. Nie wnioskuję o wydanie orzeczenia - Roszek dalej hasa sobie z orzeczeniem o upośledzeniu w stopniu lekkim (choć ma co najmniej znaczne). Może chodzić do zwykłych i integracyjnych przedszkoli, ale do specjalnego nie.

3. Za jakiś czas znowu zgłaszamy się na powtórne badanie i modlimy się, by poszło lepiej. Zważywszy na to, że Roś od roku stoi w miejscu i demonstruje arystokratyczną niechęć do czegokolwiek, szanse są marne.


Obudźcie mnie.
Potrząśnijcie mną, bo chyba śnię na jawie.

Czyli mamy wybór między LEKKIM a GŁĘBOKIM.
Między przedszkolem integracyjnym lub Szkołą Życia.

Dlaczego o przyszłości mojego dziecka decydują cyferki?
Dlaczego o życiu mojego dziecka (i naszym) decyduje ktoś, kto widzi Go raz na dwa lata, i to w sztucznej, gabinetowej sytuacji?
Dlaczego nikt nie pokwapi się spytać terapeutów, którzy z dzieckiem pracują na co dzień i mają odmienne zdanie na jego temat? - wszyscy są zgodni, że Roszek nie ma głębokiego upośledzenia, tylko znaczne. I jest ZNACZNIE leniwy, oporujący w terapii.
Dlaczego moje dziecko dwa lata temu miało zmarnieć w specjalnym przedszkolu, a teraz JUŻ się do Niego nie nadaje?!?!


Życie nieustannie mnie zadziwia.
Zaskakują mnie ludzie, instytucje, zbiegi okoliczności i zrządzenia losu.

Sama siebie zaskakuję, że nie krzyczę, nie awanturuję się, nie rozdzieram koszuli, nie miotam przekleństwami w miejscach publicznych.

Jestem miła, spokojna, uśmiechnięta.







A w środku kipi.










piątek, 5 lutego 2016

Grr...

Nie pukajcie dziś do naszych drzwi.
Nie ma mnie w domu.
Nie ma mnie u siebie.

Siedzę w lesie i przekopuję runo, rwę korzenie, gryzę szyszki.

Ze złości.
Z bezsilności.
Z bólu.

Przeszłam dziś urzędniczą batalię o Roszka.
I ją przegrałam.

I łeb mi puchnie od walenia w tę ścianę.

Grrr...
Dziś gryzę i kąsam.
Do odwołania.





Szczegóły wkrótce.

wtorek, 2 lutego 2016

Na bakier

Jest taki towar, którego nigdy dość....
Boski, niezawodny, kamienny, głęboki.

Roszek ma z tym kolesiem na bakier. Nie lubią się. Omijają szerokim łukiem.

SEN.

Niestety, podobno dzieci z niepełnosprawnością intelektualną często mają problemy ze snem. Podobno nawet (wiadomości nie sprawdzone!) nigdy nie zapadają w głęboką fazę snu.

Roszek słodko i niewinnie spał jako niemowlak. A potem było już tylko gorzej - przerost migdałów, wieczne podduszanie. Po podcięciu było lepiej, ale sen pozostał niespokojny. Przez całą noc Roś się wierci, siada, kiwa, przysypia z głową wtuloną w poduszkę, poddusza się, wybudza, znowu kiwa... I tak do rana. Taką noc mieliśmy dziś - choć spał ze mną, mam wrażenie, że snu było jak na lekarstwo. Zawsze przy pełni księżyca mamy ten sam problem, przy wietrznej (jak dziś) pogodzie.
Nie wiemy, co jest przyczyną. Może bezdechy, których jak dotąd nie udało się zbadać z powodu częstego kataru? Może nieprawidłowa praca mózgu? Może tarczyca? Może pasożyty? Ten typ tak ma - rzekną niektórzy, jednak takie tłumaczenie mnie nie zadowala. Chciałabym znaleźć przyczynę. Pomóc. Zaradzić. Odczarować. Wreszcie POSPAĆ.

A potem chodzi taki Miś, śnięty, nieprzytomny, koncentracja zerowa.
Chodzi i zasypia w dziwnych miejscach o dziwnych porach, z nosem w zupie, z nosem na stole lub z nosem na szybie.

Tak, jak dziś, w drodze z przedszkola...




Autyści podobno też kiepsko śpią...
Całe szczęście, że Bazyli o tym nie wie! :)