Na wstępie chciałabym serdecznie podziękować Panom
Jankowi B. i
Julkowi T. za nieoceniony, OGROMNY wkład w naszą szarą, monotonną codzienność..
***
Przez obrazy uciekającego snu przebijają się pojedyncze szmery. Tup, tup, tup... Roszek gramoli się na łóżko, siada obok mojej głowy na poduszce i cichutko siedzi. Czeka. Czasem kładzie swoją pulchną łapkę na moich ustach, jakby gestem czarnoksiężnika mówił:
Przyzywam Cię, Matko, powstań! Czasem czeka długo.. Należę do zagorzałych fanów teorii, że pod ciepłą kołdrą czujemy się jak w macicy matki. Widocznie musiało mi być bardzo wygodnie w tym pierwszym, organicznym domku, bo zazwyczaj mam spore problemy z opuszczeniem bezpiecznego kokona łóżka.
Roszek czeka. Bzylek biega po mieszkaniu, tupie, wydaje z siebie radosne okrzyki. Źrebaczek wypuszczony na łąkę.
Roszek czeka, a ja pomalutku wracam do rzeczywistości z zaświatów. Gdy już upewni się, że jestem bardziej TU niż TAM, słyszę ciche:
-
Ąki...-
Wybierz Synku, którą chcesz...Niemal słyszę jego uśmiech, tą radość, że oto nareszcie Matka podjęła wyzwanie i rozpoczynamy codzienny rytuał. I choć oboje dobrze wiemy, że decyzje zapadły dawno, dawno temu, zgodnie odgrywamy swoje role. Czuję, jak Roszek drepce po łóżku, przeczołguje się przeze mnie, sięga do parapetu. Stoi tam cała kolekcja książeczek, specjalnie przygotowanych, żeby nie trzeba było opuszczać łóżka w ich poszukiwaniu. Słyszę, jak paluszkami łapie odpowiedni tom i ze swą zdobyczą wraca mozolnie na swoje miejsce na poduszce, obok mojej głowy. Długo mości się na niej, aż wreszcie słyszę:
-
Ywa... - podaje mi tytuł, bym nie musiała przemęczać się otwieraniem oczu. Więc, nadal z zamkniętymi oczami, zaczynam recytację:
-
Stoi na stacji LOKOMOTYWA, ciężka, ogromna, i pot z niej spływa...Źrebiątko Bzylek przybiega od razu, skacze po mnie, piszczy... Tak jak brat, uwielbia te chwile, gdy Mama mamrocze spod kołdry arcydzieła polskiej poezji dla dzieci.
Po trzykrotnym (!) wyrecytowaniu z pamięci długaśnej
"epopei o losach PKP" dane mi będzie zmienić repertuar. Roszek usatysfakcjonowany, wstaje po kolejną książkę.
-
Nanie... - słyszę jego chrapliwy głos, gdy znowu mości się na poduszce z książką w rączce.
- Na STRAGANIE w dzień targowy takie toczą się rozmowy..Jadę z koksem. Zdarza mi się czasem jeszcze przysnąć w pół słowa, jednak Roszek poirytowanym warknięciem szybko doprowadza mnie do pionu.
- Y
pka...Proszę bardzo:
-
Zasadził dziadek RZEPKĘ w ogrodzie...I tak sobie płyniemy poprzez krajobrazy bazarowo-wiejskie. Roszek przewraca kartki, niektóre słowa sam dopowiada, po swojemu, Bzylek krąży radośnie w pobliżu. Ja - w przyjemnym rozdwojeniu: choć słowem już TU - pcham lokomotywy, pocę się przy wyciąganiu rzepki, to jednak zmysłem wzroku ciągle TAM, gdzie pod wciąż zamkniętymi powiekami przesuwają się senne obrazy. Roszek, niczym Piotruś Pan, przeprowadza mnie z Nibylandii na twardy grunt.
- ...bociek na żabkę, żabka na kawkę, i na ostatku kawka na trawkę!Koniec. I początek.
Otwieram oczy.
-
Dzień dobry Chłopcy!