Strony

niedziela, 31 marca 2013

Jajo

Dziś piosenka Teletubisiów, w wersji Roszkowej, świątecznej:

 

Tinky-Winky, Dipsy, La La, Po,


Teletubbies, Teletubbies,


Teletubbies mówią:.. JAJO!




I kartka świąteczna przedstawiająca dwa Zajączki w jednym Jaju.


Taki miks świąteczny bez ładu i składu.


Smacznego jajka więc!


Bo Zajączków, jako zagorzała wegetarianka, nie polecam...


króliki dzieci


Młodszy Zajączek w nocy rozgrzał się prawie do 40 stopni, więc zmuszeni jesteśmy pojechać na szpitalną izbę przyjęć i dokonać przeglądu Zajączka.

sobota, 30 marca 2013

Porządki

W kuchni mamy dwa rozgrzane piece. W jednym pieką się dwie blachy ciasta marchewkowego na mące żytniej. Drugi piec biega i dokazuje - to Bzylek. Od rana rozgrzany do 38 stopni Celsjusza.  Jak świętować, to na całego.. Roszek, o dziwo, się trzyma. Obaj mają katar od dwóch tygodni, i na razie u Rocha na tym koniec. Ale nie łudzę się.



Chłopcy pogięli świeżo wyprasowane obrusy.

Ćwiczą zaginanie czasoprzestrzeni - tłumaczy mi spokojnie P., skutecznie przemieniając mój paskudny grymas w uśmiech.



Padłam poobiednią porą na podłogę, małe stópki wymasowały mi plecy. Lubię to, i te małe stópki o tym dobrze wiedzą :)

I nie, wcale nie napiszę, że chatynka wyszorowana na błysk, wszystko lśni i ani grama kurzu nie uświadczysz. Nie, takie rzeczy to tylko w Erze...   U nas dom jest "względnie ogarnięty". Lubię to sformułowanie, bo zostawia taki wentyl bezpieczeństwa, że, owszem, nie pozabijamy się o wszędzie porozrzucane zabawki i meble nie lepią się od brudnych śladów małych rączek, ale do Perfekcyjnej Pani Domu mi daleko. Na szczęście!



A dla wszystkich, którym przedświąteczne porządki odbierają całą radość ze świętowania, krótki film, ku przestrodze:


piątek, 29 marca 2013

Tajemnica

Jest godzina 3.20. W nocy. Piękna pora na pisanie bloga. Ale jak człowieka przypili, to nie ma mocnych..

Bazyli teleportował się ze snu w jawę około pierwszej, a ja wraz z nim. O trzeciej zdesperowana zwróciłam się o pomoc do Teletubisiów (które pomału stają się pełnoprawnymi członkami naszej rodziny). Bzyl zajął się oglądaniem, a ja wmawianiem sobie, że absolutnie jestem już na Teletubisie za duża i sen to najlepsze dla mnie wyjście w tej sytuacji.

Sen nie przyszedł. Za to niesforne myśli pogalopowały w różnych kierunkach. Patrząc na Bzyla wpatrzonego w ekran, przeplatały się we mnie skrajne uczucia: od wielkiej czułości, przez rozbawienie, po wściekłość i żal. I wtedy przypomniałam sobie wiersz, który dawno, dawno temu napisał dla mnie mój Tata. Mama chorowała wtedy na raka, leczyła się daleko od nas. Byliśmy sami, zdani na siebie. Moje 7-letnie serce zdominowała przejmująca tęsknota za Nią. Jego- zapewne paraliżujący strach. Nagle musiał być Mamą i Tatą. Przybiegłam do Niego z pamiętnikiem prosząc, żeby mi się wpisał (ręka do góry, kto też takie wpisy zbierał z wypiekami na twarzy?). Pamiętam, że długo siedział przy biurku, pochylony nad pamiętnikiem, skupiony, nawet niezdarnie namalował coś kredkami. A potem przeczytałam słowa, których głęboki sens rozumiem najlepiej dziś, gdy sama jestem Matką:

 

Jak deszcz, co rosi kwiatki w potrzebie


Tak moje życie przecieka w... Ciebie


Jak kwiatek z ziarna pędy puszczając


Rośniesz i kwitniesz mnie... wysuszając


A jednak mnie to zachwyca!


Czemu? To... Tajemnica...

środa, 27 marca 2013

Mantra

Mnisi tybetańscy mają swoją medytacyjną sylabę OM, a ja mam swoją - nieco dłuższą, ale równie skuteczną.

Przytaczam w całości:

 

Pewnego dnia w krainie Teletubisiów Teletubisie bawiły się w przeciwieństwa.

Tinky-Winki wszedł na górę.

Na górze!

A potem zszedł na dół.

Na dole!

Dipsy tańczył przed drzewem.

Przed drzewem!

A potem tańczył za drzewem.

Za drzewem!

Laa-Laa wysoko odbijała piłkę.

Wysoko!

A potem odbiła nisko.

Nisko!

Po wjechała do kałuży.

Do kałuży!

A potem wyjechała z kałuży.

Z kałuży!

Teletubisie były mokre. Szybko pobiegły tam.

Tam!

I tu.

Tu!

Teraz są suche.

Tu! Suche!

 

Ledwie dojeżdżamy do ostatniego zdania, a Bzylkowe lub Roszkowe łapki odwracają książeczkę na pierwszą stronę i Wio Mamuśka! Patataj!..

Po siedem, osiem razy z rzędu.

Kilka razy dziennie.

Codziennie.

 

 

A może by tak znów palić książki na stosie? ;)

poniedziałek, 25 marca 2013

Randka

Dziś P. zabrał mnie na 12-godzinną randkę bez dzieci :) Przemierzyliśmy 600 km autem, nasłuchaliśmy się w nim dobrej muzyki, zjedliśmy pyszne żarcie w wegetariańskim barze, poczłapaliśmy 2 godziny po łódzkiej Manufakturze trzymając się za łapki, wydaliśmy majątek na książki,  i przy okazji nawiedziliśmy Panią Profesor od Roszkowego Serduszka.

 

Pani Profesor o Roszku pamięta.

Są problemy z homograftami.

Roszek może czekać.

Podobno w przeciągu pół roku operacja już się odbędzie.

 

Widocznie bardzo nam do twarzy z czekaniem :)

 

Veni. Vidi. Vici?

niedziela, 24 marca 2013

Godzina Widmo

Ostatnio narzekałam, że Bazyli od kilku dni wstaje o 6 rano... I spotkała mnie za to sroga kara, wymierzona pulchną rączką mojego Starszego Synka..

Roszek wstał dziś o 2.40. (Sprostowanie dla tych, którzy opowiadają się po jasnej stronie życia i zwą siebie niepoprawnymi optymistami: porzućcie wszelką nadzieję i nie łudźcie się! W tej historii nie ma dobrego zakończenia... To NIE BYŁA 14.40! To była 2.40 - godzina, o której istnieniu niby każdy wie teoretycznie, ale mało jest takich, którzy na własne oczy doświadczyli jej empirycznie na tarczy bądź wyświetlaczu zegara).

Właśnie tę godzinę-widmo mój Synek uznał za najwłaściwszy moment, by powitać nowy dzień (dzień?) pełną piersią.

Powitałam wraz z Nim. Uczciliśmy to niecodzienne (dzięki Ci Panie!) zdarzenie podwójną dawką Teletubisiów, okrasiliśmy na poprawkę Mysią i.. dotrwaliśmy do godzin porannych, zdecydowanie bardziej przystępnych statystycznemu zjadaczowi chleba.

Jest 8.16.

Roszek spać nie zamierza.

Ja - jak najbardziej!

Dobranoc.

piątek, 22 marca 2013

Jak uśpić dziecko (a zwłaszcza Roszka)?

Potrzebne rzeczy:

dziecko (najlepiej Roch)

poduchy

odtwarzacz CD

piosenka Formacji Nieżywych Schabuff pt. Dadada



Usypianie krok po kroku:

1. Sadzamy dziecko w wygodnym, bezpiecznym miejscu.

2. Obkładamy je ze wszystkich stron poduchami.

3. Puszczamy piosenkę (czasem kilka razy z rzędu - do skutku).

4. Czekamy, aż dziecko zaśnie.



Gotowe!



Film instruktażowy poniżej:


czwartek, 21 marca 2013

21.3.

Mówią:

- nie przyszedłem na świat sam, lecz z całym zespołem.

Mówią:

- była promocja i dali mi dodatkowy chromosom.

W 21 parze chromosomów ten trzeci, dodatkowy. Ten łobuz, który psuje, przeszkadza, wadzi.. Ten łobuz, który obdarowuje, odmienia, odwraca kolej rzeczy i piramidę ważności. Ten łobuz, który wszystko zmienia...

Stąd 21. 3.

Dziś Światowy Dzień Zespołu Downa.

Nasz Dzień Downa rozpoczął się pewnego marcowego dnia, gdy odebrałam telefon od pani genetyk.

Ale z perspektywy czasu widzę, że zaczynał się dużo, dużo wcześniej..

***


Mam jakieś 10 lat. Siedzę w kościele, przede mną w ławce dorosły chłopak z zd. Odwraca się do mnie, uśmiecha zezując, ślini. Boję się go. Brzydzę.

Mam 17 lat. Jako wolontariusz prowadzę zabawę karnawałową w Zespole Szkół Specjalnych. Wśród biegających dzieci mój wzrok wyławia Downy. Dzieci jak każde. Jestem oswojona.

Mam 20 lat. W ramach praktyk zajmujemy się dziećmi niepełnosprawnymi intelektualnie. Opiekuję się małą dziewczynką z zd. Jest przeurocza, słodka, w różowej spódniczce, z blond kiteczkami. Jestem zauroczona.

Mam 21 lat. Odbywam praktykę w WTZ ( Warsztaty Terapii Zajęciowej). Pracuję z dorosłymi z niepełnosprawnością intelektualną. Są tam też osoby z zd. Zawsze taktowny, kulturalny Robert. Rubaszny Rysio. Muminki. Uwielbiam ich.

Mam 24 lata. Staramy się o dziecko. Długo. Mówię do P.:

- Wiesz, gdyby urodziło nam się dziecko z downem, to nie tragedia.

Przytakuje mi.

Mam 25 lat. Jestem w 3 miesiącu ciąży. Ginekolog bada przezierność karkową i kość nosową płodu, które mogą wskazywać na zd.

- Downa to ja tu nie widzę - mówi.


A ja patrzę na zdjęcie cudnej kruszynki skulonej w mojej macicy i przez głowę przebiega mi myśl - ma taki nosek zadarty jak dzieci z zd. Ale to myśl bez ładunku emocjonalnego, bezbarwna. Wiem, że nasze dziecko jest ZDROWE.

Mam 25 lat. Jestem w 5 miesiącu ciąży. Już wiemy, że jest wada serca. Będą operacje. Oswajamy tę myśl, przymierzamy ten ból do siebie, żeby się uleżał, bo będzie z nami już zawsze. W akcie desperacji idę na Mszę o Uzdrowienie. Klęczę w ławce, modlę się. Obok mnie ktoś siada. Otwieram oczy. Chłopak z zd. Podajemy sobie ręce na znak pokoju. Jego dłoń jest ciepła. Bezpieczna. Uśmiechamy się do siebie. Jest już podejrzenie zd, czekamy na wynik kariotypu. Znak?

Mam 25 lat. Jestem w 6 miesiącu ciąży.

Siedzimy z P. w kuchni. Gadamy. Odbieram telefon od pani genetyk.

- Państwa syn ma zespół Downa.

- Mamy Chochlika - mówię do P.

Płaczę pół godziny.

P. tuli.

 

Już. Już ok.

 

Witaj Roszku Groszku :)

niedziela, 17 marca 2013

Wrzaskun

KLASYFIKACJA:

gatunek: Wrzaskun (zwany Skrzekotem)


rodzaj: Kakofoniks Rex


charakter: niezmordowany

misja: wrzeszczeć do utraty tchu (dosłownie), aż ściany popękają, szyby z ram okiennych wylecą, a spokojni ludzie wskutek hałasu do obłędu doprowadzeni przez te okna i dziury w ścinach wyskoczą, nie bacząc na własne życie i zdrowie

występowanie: szczególne zagęszczenie osobników zaobserwować można w przedszkolach, żłobkach i wszelkich skupiskach dzieci do lat 3, także (niestety) domy prywatne, od niedawna - nasza spokojna sielska wieś

UWAGA!

Nigdy nie wiadomo, kiedy Wrzaskun zaatakuje. Gdy już zdetonuje swój ładunek dźwiękowy jedynym wyjściem jest szybka ewakuacja lub dokładne zatkanie uszu (znane są przypadki nieszczęśników, którzy w desperacji zapychali swoje uszy tamponami/korkami od wina/ziemią doniczkową/papryczkami chili/ect./ect./ect..).  Izolacja jest jedynym sposobem względnego wyciszenia Wrzaskuna i powstrzymania go przed kolejną detonacją dźwięku. Próba dyskusji z takowym stworem lub przekrzyczenia go w trakcie trwania ataku (zdarzali się i tacy desperaci) - tylko dla super odważnych lub zupełnie głuchych. W skrajnych przypadkach w trakcie wyjątkowo perfidnego ataku należy jak najszybciej stracić przytomność, by uchronić swój system nerwowy przed całkowitą destrukcją.

Antidotum: Jeśli jednak nie uda nam się uniknąć bezpośredniego starcia z Warzaskunem, już PO takowym należy bezwzględnie podreperować stan swego ciała (uszy!) i ducha (uszy! uszy! uszy!). Najskuteczniejszym antidotum na dawkę audio Wrzaskuna jest zaaplikowanie sobie minimum tygodnia w głębokiej, głuchej dziczy, najlepiej prastarym borze, w małej ziemiance i tam przejścia terapii ciszą/dźwiękami natury.

Gdy w/w sposób z różnych przyczyn jest niemożliwy do zrealizowania poleca się zamienniki o nieco mniejszej sile odtruwania, ale równie kojące: zakopać się 3 metry pod ziemią/zanurkować na głębokość 20 metrów/poprzez naumyślne niemycie uszu doprowadzić do całkowitego ich zatkania woskowiną.



Poniżej filmik z Wrzaskunem w roli głównej. Osoby wrażliwe prosimy o wyłączenie głośników.

środa, 13 marca 2013

Rytuał

Na wstępie chciałabym serdecznie podziękować Panom Jankowi B. i Julkowi T. za nieoceniony, OGROMNY wkład w naszą szarą, monotonną codzienność..

***


Przez obrazy uciekającego snu przebijają się pojedyncze szmery. Tup, tup, tup... Roszek gramoli się na łóżko, siada obok mojej głowy na poduszce i cichutko siedzi. Czeka. Czasem kładzie swoją pulchną łapkę na moich ustach, jakby gestem czarnoksiężnika mówił: Przyzywam Cię, Matko, powstań! Czasem czeka długo.. Należę do zagorzałych fanów teorii, że pod ciepłą kołdrą czujemy się jak w macicy matki. Widocznie musiało mi być bardzo wygodnie w tym pierwszym, organicznym domku, bo zazwyczaj mam spore problemy z opuszczeniem bezpiecznego kokona łóżka.

Roszek czeka. Bzylek biega po mieszkaniu, tupie, wydaje z siebie radosne okrzyki. Źrebaczek wypuszczony na łąkę.

Roszek czeka, a ja pomalutku wracam do rzeczywistości z zaświatów. Gdy już upewni się, że jestem bardziej TU niż TAM, słyszę ciche:

- Ąki...

- Wybierz Synku, którą chcesz...

Niemal słyszę jego uśmiech, tą radość, że oto nareszcie Matka podjęła wyzwanie i rozpoczynamy codzienny rytuał. I choć oboje dobrze wiemy, że decyzje zapadły dawno, dawno temu, zgodnie odgrywamy swoje role. Czuję, jak Roszek drepce po łóżku, przeczołguje się przeze mnie, sięga do parapetu. Stoi tam cała kolekcja książeczek, specjalnie przygotowanych, żeby nie trzeba było opuszczać łóżka w ich poszukiwaniu. Słyszę, jak paluszkami łapie odpowiedni tom i ze swą zdobyczą wraca mozolnie na swoje miejsce na poduszce, obok mojej głowy. Długo mości się na niej, aż wreszcie słyszę:

- Ywa... -   podaje mi tytuł, bym nie musiała przemęczać się otwieraniem oczu. Więc, nadal z zamkniętymi oczami, zaczynam recytację:

- Stoi na stacji LOKOMOTYWA, ciężka, ogromna, i pot z niej spływa...

Źrebiątko Bzylek przybiega od razu, skacze po mnie, piszczy... Tak jak brat, uwielbia te chwile, gdy Mama mamrocze spod kołdry arcydzieła polskiej poezji dla dzieci.

Po trzykrotnym (!) wyrecytowaniu z pamięci długaśnej "epopei o losach PKP" dane mi będzie zmienić repertuar. Roszek usatysfakcjonowany, wstaje po kolejną książkę.

- Nanie... - słyszę jego chrapliwy głos, gdy znowu mości się na poduszce z książką w rączce.

- Na STRAGANIE w dzień targowy takie toczą się rozmowy..

Jadę z koksem. Zdarza mi się czasem jeszcze przysnąć w pół słowa, jednak Roszek poirytowanym warknięciem szybko doprowadza mnie do pionu.

- Ypka...

Proszę bardzo:

- Zasadził dziadek RZEPKĘ w ogrodzie...

I tak sobie płyniemy poprzez krajobrazy bazarowo-wiejskie. Roszek przewraca kartki, niektóre słowa sam dopowiada, po swojemu, Bzylek krąży radośnie w pobliżu. Ja - w przyjemnym rozdwojeniu: choć słowem już TU - pcham lokomotywy, pocę się przy wyciąganiu rzepki, to jednak zmysłem wzroku ciągle TAM, gdzie pod wciąż zamkniętymi powiekami przesuwają się senne obrazy. Roszek, niczym Piotruś Pan, przeprowadza mnie z Nibylandii na twardy grunt.

- ...bociek na żabkę, żabka na kawkę, i na ostatku kawka na trawkę!

Koniec. I początek.

Otwieram oczy.

- Dzień dobry Chłopcy!

poniedziałek, 11 marca 2013

niedziela, 10 marca 2013

Tatuś rules

Tata czyta Roszkowi na dobranoc wierszyki-zagadki o zwierzątkach. Na końcu każdej zagadki zawiesza głos i Roszek dopowiada ostatnie słowo-odpowiedź. Nadstawiłam ucha i słyszę:

Kukuryku! To jest dowód,

że w zagrodzie rządzi...

 

A Roszek: Tatuś!

wtorek, 5 marca 2013

Deja vu

Jak co tydzień zadzwoniłam dziś do Łodzi.

Jak co tydzień usłyszałam: proszę dzwonić za tydzień.

Deja vu.

Sen wariata jakiś...

Roszku, na ile takich tygodni zaprogramowało się Twoje serduszko, by nadal bić?

poniedziałek, 4 marca 2013

Wiosna

Wybiegliśmy dziś ku wiośnie. Roszek - tradycyjnie - zajął się konsumpcją śniegu, jakby wiedział, że to już ostatki. Bzyl - szczęśliwy, że topniejący śnieg odsłania wreszcie tak wytęsknione przez niego skarby natury: gałązki, kamyczki, piasek. Biega z patyczkiem w ręku jak Harry Potter z różdżką. Czarujemy... Tak bardzo chciałabym rzucić się tej wiośnie w ramiona.. Mniej więcej cztery lata temu, gdy Roszek kiełkował pod moim sercem, był to czas wielkiego spokoju i radości. Zadziwiająco dobrze radziliśmy sobie ze świadomością całego "dobrodziejstwa inwentarza", jakie ta mała istotka miała ze sobą przynieść. I choć wszystko miało się zmienić - już na zawsze mieliśmy wkroczyć w okrutny świat ponurych szpitali, w których umierają dzieci, a strach staje się nieodłącznym towarzyszem dnia codziennego - była w nas radość oczekiwania i nadzieja, i przeczucie, że wraz z cierpieniem przyjdzie też Wielka Miłość i Szczęście. Roszek był wyczekanym cudem - i ilość jego chromosomów nie miała tu nic do rzeczy.

I znów zbliża się wiosna. Wtedy dała mi siłę. Teraz - boję się wygrzebać z zimowego snu..

piątek, 1 marca 2013

Równowaga

Dziś Roszek odkrył nową zabawę. Nazwałam ją roboczo Przerzucaniem Worków z Węglem. W roli worka - Roszek, w roli rzucacza - Pani Matka, czyli ja. A więc: do łóżeczka turystycznego, w którym nocami śpi Bazylek, wsypujemy miliard plastikowych kulek. Następnie Roszek zamienia się w worek, a ja mam za zadnie wrzucać go do kulek na tysiąc różnych sposobów, najlepiej w opozycji do grawitacji, czyli głową w dół. Mile widziane wszelkiego rodzaju urozmaicenia - salta w powietrzu, półobroty, fikołki i wyrzutki. Roszek wniebowzięty. Ja - troszkę mniej. Po dokonaniu 30 wrzutów 16-kilowym "workiem" mój kręgosłup błagał o litość, więc zaordynowałam koniec akcji. Następnie Bazyli i ja wysłuchaliśmy półgodzinnego lamentu w tonacji c-moll, i było po sprawie. Świat wrócił do równowagi. Są przecież Teletubisie, są chrupki kukurydziane, jest zabawkowy odkurzacz.. "Życie jest jednak znośne" - pomyślał Roszek, ocierając łzy.

Obrazek