Strach... Hm... On też od dawna z nami jest. Nie taki potężny, paraliżujący, ale jednak, gdy się już swoje przeżyło, to inaczej się patrzy na świat. Nie mam problemu z wyobrażeniem sobie, że za chwilę ludzie, których znam, zaczną odchodzić z tego świata, że odejdzie ktoś bliski... Być może ja. Śmierć siedzi nam na ramieniu jak cichy ptak, mruga bezszelestnie czarnym okiem i wpatruje się w nasze dusze. Wiem o tym od dawna i traktuję ją jak przyjaciółkę, cichego towarzysza codzienności. I każdego dnia jestem świadoma tego, że jutro może mnie już nie być. I nie mam o to do nikogo pretensji.
Doceniam fakt, że mieszkam w domu z ogrodem a za płotem mam las. Bardzo doceniam!
Doceniam fakt, że nikt z naszych bliskich nie przebywa obecnie w szpitalu, wszyscy czują się dobrze i są stabilni, bezpieczni w swoich domach. To ogromny dar i dziękuję za niego każdego dnia.
Doceniam fakt, że jedyny członek mojej kapeli, "kumpel" z zespołu to jednocześnie mój mąż, więc możemy kontynuować swoje muzykowanie. Chyba całe nasze życie było zorganizowane już wcześniej do tej małej konstrukcji, małej planety, jaką jest nasza rodzina, i dlatego nie odczuwamy teraz szoku ani poczucia bycia okradanym z czegokolwiek.
Drżę na myśl o wszystkich pacjentach w szpitalach, szczególnie onkologicznych. O wszystkich dzieciach na oddziałach, rozdzielonych z rodzicami.
Drżę na myśl o wszystkich zawodach na pierwszej lini frontu, którzy w porównaniu do nas przechodzą najprawdziwszą apokalipsę.
Drżę na myśl o podopiecznych zakładów opiekuńczych, ludziach stłamszonych w ośrodkach dla uchodźców, wszystkich tych, którzy nie mają możliwości izolowania się bezpiecznie w we własnych czterech kątach.
Słowa na najbliższy czas to: POKORA, NADZIEJA i, mimo wszystko, POGODA DUCHA.
Łatwiej mi to pisać, łatwiej mi to czuć, bo po ponad miesiącu batalii, po komisyjnym posiedzeniu całej rodziny założyliśmy na powrót Roszkowi pieluchę. Mam lekkie poczucie klęski i (jak zwykle, który to już raz) przegranej walki o jego toaletową samodzielność, ale jednak zawsze jesteśmy o to doświadczenie do przodu. Zaważyły względy zdrowotne - od zdjęcia pieluchy Roszek ciągle był przeziębiony, czasem gorączkował. Widząc, co się dokoła święci, nie mogliśmy tak ryzykować jego pogorszonej kondycji. Wysadzamy go co jakiś czas, by nie zapomniał chłopak, nie przyzwyczaił się zanadto i czekamy cieplejszych, bezpieczniejszych dni. Zdecydowanie łatwiej jest znieść kwarantannę, zdalne nauczanie i wszystkie te burze pandemiczne gdy nie trzeba wstawiać dwóch pralek prania dziennie i wycierać moczu i kału przez pół dnia z wszystkich możliwych powierzchni.
Z Bazylim za to ćwiczymy intensywnie nowy komunikator tzw. Mówika. Nocami przygotowałam mu podstawowe słownictwo (dziękuję Olu za pomoc zdalną!) i teraz próbujemy Baza przekonać, że może nam przekazać o wiele więcej niż CHCĘ JEŚĆ, CHCĘ PIĆ. Zobaczymy, jak nam pójdzie...
Najbardziej będę tęsknić do bliskich... Nie możemy się przytulić, spotkać, posiedzieć w rodzinnym gronie. Ale i to można przetrwać. Trzeba.
Chłopcy na nowe sposoby komunikacji z Babcią i Dziadkiem zareagowali fantastycznie. Trzeba zakasać rękawy i przeżyć ten czas. Być odpowiedzialnym - za siebie i za innych. Ostrożnym. Wyczulonym. Pełnym empatii i gotowym poświęcić swój osobisty komfort. A jakoś to wszystko przetrwamy, mądrzejsi o tę nową lekcję.