Strony

niedziela, 31 grudnia 2017

W mchu ukryte

Dziś ostatni dzień roku.




Zamiast życzeń mamy dla Was piosenkę.
Najważniejszą dla nas.
Najtrudniejszą.
Najdłuższą.




Najlepiej smakuje w słuchawkach.



sobota, 23 grudnia 2017

Zawsze...

Prezenty spakowane, pierogi bezglutenowe ulepione (ze szpinakiem, żeby zdrowiej było), jagielnik wiedeński upieczony, wegański snikers jaglany się chłodzi... Ufff....

Tylko coraz trudniej się zatrzymać. Coraz trudniej poczuć. Coraz trudniej Przeżyć Prawdziwie.

Taki piękny tekst krąży po internetach autorstwa Matki Teresy z Kalkuty:

Zawsze, ilekroć uśmiechasz się do swojego brata
i wyciągasz do niego ręce,
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy milkniesz, aby wysłuchać,
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy rezygnujesz z zasad,
które jak żelazna obręcz uciskają ludzi
w ich samotności, jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy dajesz odrobinę nadziei "więźniom",
tym, którzy są przytłoczeni ciężarem fizycznego,
moralnego i duchowego ubóstwa,
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy rozpoznajesz w pokorze,
jak bardzo znikome są twoje możliwości
i jak wielka jest twoja słabość, 
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, ilekroć pozwolisz by Bóg
pokochał innych przez ciebie,
zawsze wtedy 
jest Boże Narodzenie.

/Matka Teresa z Kalkuty/

Samych dobroci Kochani!




wtorek, 19 grudnia 2017

To wszystko, czego... nie ma

Czasami dopada mnie znienacka wielki strach, że ... nic nie robię. Zwykła codzienność, gdy gramy na gitarach, gotujemy, oglądamy bajki i obijamy się słodko nagle przyprawia mnie o gigantyczne wyrzuty sumienia. Że nic nie robimy. Pozwalamy naszym dzieciom trwać w ich autostymulacjach, dziwactwach, pozwalamy im trwać w ich uporze i lenistwie. Dławi mnie wtedy szloch i histerycznie wyciągam wtedy z szafek wszelkie gry, układanki, zabawki i pomoce terapeutyczne, których mamy tyle, że starczyło by dla całego przedszkola. Rozkładam się z tym na podłodze jak baba na bazarze z towarem. I kuszę. I zachęcam. I wołam. I szczebioczę.

Odpowiada mi głucha cisza, ewentualnie pośpieszny tupot endorfinkowych stóp - w przeciwnym kierunku. A potem słychać już tylko ciche szeleszczenie - to Endorfinki przycupnięte gdzieś w kącie kręcą sobie przed nosem sznurkiem bądź ścierką.

Ta bezradność, ta samotność mojego macierzyństwa czasami naprawdę jest dojmująca. No nic, tylko zakopać się w ciemnej jamie i wyć. Brakuje mi już pomysłów, brakuje zapału i motywacji. A lata lecą, Endorfinki rosną i... nic się nie zmienia. Co z tego, że pięknie pracują na terapii i w przedszkolu, kiedy w domu nie chcą robić kompletnie NIC?

Czasami zamykam oczy i wyobrażam sobie, jak Bazyli pochyla się ze mną skupiony nad układanką, jak razem rozwiązujemy kalambury, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Wyobrażam sobie Rosia, który buduje wymyślne budowle z klocków i całymi dniami bawi się w rycerzy i piratów. Wyobrażam sobie nasze rodzinne zabawy w ogrodzie - w chowanego, w berka, w piłkę. Wyobrażam sobie nasze wyprawy w ciekawe miejsca, gdzie chłopcy wpadają w wir atrakcji i ciężko jest nam ich stamtąd wyciągnąć. Wyobrażam sobie wreszcie napięcie oczekiwania na Mikołaja, na urodziny, na prezenty, na cokolwiek...

Wyobrażam sobie to wszystko, bo tego... nie ma. I nie wiem, czy kiedykolwiek będzie.

Wystrzeleni na tę dziwną, zimną planetę o księżycowym krajobrazie, próbujemy poukładać codzienność od nowa, wkomponować w nią tych naszych dwóch E.T., przybyszów z innej sfery kosmicznej. Z różnym skutkiem.


Tęsknię za moimi dziećmi.
Bardzo tęsknię.

Bo choć są tak blisko, skóra przy skórze, oddech przy oddechu - dzielą nas całe galaktyki niezrozumienia.





piątek, 8 grudnia 2017

Radość

Pisałam niedawno, że chłopcy bardzo lubią się wspinać, ale większość placów zabaw jest dla nich jeszcze za trudna. Roszek przez swoją wiotkość mięśni wielu rzeczy nie potrafi zrobić, natomiast Bzyl jest dość sprawny, ale za to lękliwy. Myślałam długo, co by tu zrobić, by chłopcy w domowych, bezpiecznych warunkach mogli poćwiczyć wspinaczkę. O ile wiosną i latem atrakcje podwórkowe załatwiają sprawę, to jednak zimą aktywność ruchowa schodzi na dalszy plan. A Bzyla aż nosi...

Z pomocą przyszliście nam Wy, Drodzy Darczyńcy i Wspieracze, bo mogłam wreszcie szukając pomocy terapeutycznych sięgnąć wzrokiem na wyższe półki sklepowe, gdzie dotąd ceny odstraszały mnie skutecznie.
I oto pojawiła się. W pokoju chłopców stanęła przedziwna konstrukcja. Ni to iglo, ni to kopuła, ni to szałas. A właściwie wszystko po trochę. I oczarowała chłopców zupełnie! A kto nas zna, ten wie, że oczarować czymś Endorfinki to jak przeszmuglować z Księżyca księżycowy pył - niewykonalne!

Bzyl na tydzień zamienił się w małpkę - fikał, wspinał się, zeskakiwał i tak w kółko. Mogłam stać obok, w każdej chwili podać pomocną dłoń, co na placach zabaw nie zawsze jest możliwe. Już ten tydzień ćwiczeń pokazał nam, jak bardzo Bazyli potrzebuje takich wyzwań. Teraz codziennie idąc do przedszkola zeskakuje z coraz wyższego murka i... nie boi się!

Roszek... To Miś Koala, preferuje odpoczynek i leniwe polegiwanie. Dla Niego nasza nowa atrakcja jest jeszcze odrobinę za duża. Krótkimi nóżkami ciężko dosięgnąć szczebelków. Co się odwlecze, to nie uciecze, bo Roszek do zabawy we wspinaczkę dorośnie i dojrzeje. Tymczasem upodobał sobie parter i przez tydzień, siedząc w swojej bazie, słuchał kołysanek.

Jestem szczęśliwa. Bo moje dzieci są. Nareszcie coś je interesuje. Coś sprawia radość. Taka namiastka normalności.

Dziękujemy Wam!

I dzielimy się radością, która aż eksploduje ze zdjęć :)












piątek, 1 grudnia 2017

Instrukcja obsługi

Gaszę światło. Bazyli biegnie z krzykiem pełnym wyrzutu, natychmiast zapala światło z powrotem.

Niedobra ta matka, niekumata jakaś - jednym, bezmyślnym ruchem ręki burzy struktury wszechświata, odwieczny ład i porządek.

Idę do toalety, cichutko przekręcam zamek w drzwiach. Natychmiast słychać tupanie i pod drzwiami rozpoczyna się zawodzenie żałobników, jęk przeszywający, skarga do niebios, że jak to? że nie wolno, że krzywda...

Niedobra ta matka, niekumata jakaś - zachciewa jej się intymności i spokoju w toalecie, kiedy jej życie przecież od dawna nie należy już do niej, a ona tkwi uparcie w swojej iluzji wolności i poszanowaniu praw człowieka.

Kładziemy się do spania, Bzyl wtula się we mnie całym sobą. Przez moment jest to miłe, ale po chwili staje się irytujące - wciska się czołem w moje czoło, zgniata mi biust, łokciem wbija się w fałdy brzucha. Upominam go, ostrzegam, stawiam granice. Rytuał bliskości trwa nadal, pogrążając mnie w coraz większym dyskomforcie. Dotyk Bazyla zaczyna wreszcie boleć. Oporuję ostro, przerywam te harce. Wychodzę z pokoju.

Niedobra ta matka, niekumata jakaś, nie rozumie, że ona i ja to jedno i kiedyś stopimy się ze sobą jak stopy metali. Staniemy się jednią nierozdzielną - tym, czym byliśmy kiedyś.

Podaję Bazylkowi kubek z piciem. Patrzy na mnie poważnie, świdruje swoimi źrenicami moje źrenice. Odstawia kubek na stół i bierze ponownie do ręki. Dopiero teraz pije.

Niedobra ta matka, niekumata jakaś - przecież nie można pić z kubka, który z ręki ludzkiej pochodzi. Zatruwa go zła energia w żyłach ludzkich płynąca, cały ból i zło przez człowieka wyrządzone rozpuszcza się w napoju jak oranżada musująca. Trzeba kubek uziemić, na twardej materii postawić, by wytrącić z cieczy toksyny ludzkości. I pić dopiero można, nie prędzej.

Synku, nie rozumiem.
Zauważam, akceptuję, ale zakryta jest przede mną Twoja ścieżka kręta, mapa według której kroczysz....

Jestem niekompletny. 

Bez tłumacza. 
Bez wystarczających baz danych. 

Zgubił ktoś instrukcję obsługi do mnie.

Poszukaj Mamo, może znajdziesz.