Strony

wtorek, 31 grudnia 2013

Lista sprawunków do zapomnienia i do zapamiętania

Worek soli zjedliśmy w trakcie tej pechowej trzynastki, były boje wielkie, największe, na śmierć i życie, i te mniejsze, błahe, ale dobijające cuda codzienności.

Chcę zapamiętać zapach domu po długim w nim nie-byciu, smak łez szczęścia powracających i witających ich w progu.

Chcę zapamiętać małe ramionka oplatające moją szyję i bezpieczny kokon domowego ogniska.

 

Nie chcę pamiętać, że mogło nie być już nic, tylko popiół i zgliszcza, że wisiało nad nami wielkie CIACH odcinające raz na zawsze wszystko.

Chcę zapomnieć, że po Bzylka jakieś siły czarcie wyciągają szpony, a ja, znów wywołana do tablicy, staję do tej sztafety ponad moje nadwątlone siły.

 

Z tego mijającego roku chcę zapamiętać uśmiechnięte buzie moich dzieci.

IMG_0011

IMG_0018

 

niedziela, 29 grudnia 2013

Kuracja

Zbieram kolekcję plasterków:

Bzylek ciągle uśmiechnięty, bystro patrzący nam prosto w oczy, przytulający się często i czule...

Roszek coraz sprawniejszy umysłowo, zrównoważony - hormony najpewniej wracają do równowagi po zwiększonej dawce leku....

Oba Łobuzy zwracające uwagę na siebie nawzajem (NOWOŚĆ)! Huśtają się na huśtawkach i śmieją do siebie serdecznie.

Bazyli uważnie zaglądający w oczy Roszkowi, jakby dopiero zauważył brata i badał, któż to.

Rozkoszne sam na sam z książką, gdy dzieci u dziadków a P.w oknie poluje na komety.

 

Przylepiam te plasterki tam, gdzie boli. Kuracja trwa.

środa, 25 grudnia 2013

***

Po trudach ciężkiej drogi na osiołku-strachu i wertepach zmęczenia dotarliśmy do naszego Betlejem. W bólach i spazmach przyszło na świat Dzieciątko Dobrej Nowiny. I obiecało, że sobie jednak poradzimy, poukładamy te dziwne klocki, znajdziemy Generator Wszystko-Przetrzymującej-Miłości i podłączymy się do niego. Na stałe.

Wśród nocnej ciszy urodziłam nadzieję.

niedziela, 22 grudnia 2013

Jak nakarmić kaszlące dziecko?

Roszek ma zapalenie gardła i w związku z tym napady męczącego kaszlu. Co dwie minuty.

Wyobrażacie sobie, co się dzieje z pokarmem, który, ledwo znajdzie się w otworze paszczowym delikwenta, a już narażony jest na spazmy kaszlu? ...

Tak, dobrze sobie wyobrażacie.

 

Wobec tego odpowiadam na tytułowe pytanie - jak nakarmić kaszlące (nieustannie) dziecko?

Sposób pierwszy: Założyć płaszcz przeciwdeszczowy sobie i dziecku, zakryć wszystkie meble i dywany w promieniu 5 metrów folią ochronną, przywdziać gumowe rękawiczki i przystąpić do karmienia delikwenta. [Nie polecam ze względu na czasochłonność].

Sposób drugi: Zainstalować delikwentowi sondę do brzucha - pokarm będzie wlatywał prosto do żołądka, a stamtąd żaden kaszel go nie wyrwie (chyba, że wymiotny). [Nie polecam ze względu na inwazyjność i brutalność tej metody].

Sposób trzeci: Uzbroić się w cierpliwość, a raczej prawdziwy pancerz cierpliwości. Przystąpić do karmienia bez żadnych zabezpieczeń. Gdy pokarm umieścimy w otworze gębowym i nastąpi atak kaszlu, należy mocno zacisnąć powieki i powtarzać w myśli mądre sentencje typu: panta rhei; marność nad marnościami i wszystko marność; co nas nie zabije to nas wzmocni; itp. Po wszystkim otworzyć oczy, wytrzeć twarz z resztek wykaszlanego pokarmu nawilżaną chusteczką i kontynuować karmienie. Czynności powtarzać do wyczerpania pokarmu bądź kaszlu.

Całkiem nieźle mi to idzie. Tylko dywan i meble jakieś dziwnie upstrzone...

 

Panta rhei, panta rhei, panta rhei....

 

 

piątek, 20 grudnia 2013

Deadline

Podłączyć się w nocy pod wielką ładowarkę.

Obudzić rano z siedmioma nowymi życiami.

Dopompować sflaczałe koła (i ciało).

Zresetować umysł.

Przeinstalować system.

Zaktualizować programy antydepresyjne.

Wystawić baterie słoneczne na słońce. Niech żrą kosmiczną energię.

Wykastrować się z tego smutku, raz, a dobrze.

Wywabić plamy po niespełnieniu.

Puścić wreszcie te cholerne lejce (konie gniewu niosą gdzie chcą - najczęściej na manowce).

Zdobyć tytuł Perfekcyjnej Pani Matki. I zgubić go, skutecznie i na zawsze.

Zafarbować odrosty wstydu.

 

Ogarnąć się.

Wreszcie się ogarnąć.

wtorek, 17 grudnia 2013

Night club

Obyło się bez rodzinnego katharisis.

 

Roszek wobec tego zainaugurował sezon karnawałowy. Co noc mamy imprezkę.

Między 1.40 a 5.10.

Albo 2.40 a 7.00.

Albo od 00.30. do 6.25.

Rozkręca się chłopak, przed Sylwestrem ćwiczy.

A my wraz z nim.

Dziś Bzylek się dołączył i tak imprezowali obaj z Teletubisiami do białego rana. Przysypiając na kanapie raz po raz łypałam sennym okiem, czy obaj balowicze cali i w jednym kawałku. To lepsze niż grzybki halucynki (mniemam, bom nigdy nie próbowała).  Kilka takich balang nocnych i halucynacje murowane. Moja ulubiona to ta, kiedy Bazyli, poproszony, powiedział: pa pa. Jakiś czas zajęło mi połapanie się, że jednak moja euforia jest bezpodstawna i nic takiego nie miało miejsca.

Krąży między nami jakiś podstępny wirus i podszczypuje co rusz któregoś z domowników. A to Byzl ma gorszy dzień i nasilony kaszel. A to Roszek się pokłada. Jednemu i drugiemu zdarza się zatrważający w skutkach chlust z otworu umownie zwanego przeze mnie siedziskowym. I Żaden Pampers Świata nie powstrzyma tego tsunami tam, gdzie jego miejsce. Nie nadążam prać.

Byle dotrwać do pierwszych mrozów. Bez szpitala. To już by było coś...

sobota, 14 grudnia 2013

Tradycja

Wylała się z Roszka cuchnąca maź.

Dołem.

Potem górą.

Z Bzyla tylko dołem.

Mając świeżo w pamięci ostatnie KATHARSIS, jakie przewaliło się przez naszą rodzinkę całkiem nie tak dawno temu, poczyniliśmy z P. błyskawicznie odpowiednie przygotowania: miski są, szmatki, wydzielone miejsce na brudną odzież, Smecta, wyparzone bidony, mydło antybakteryjne... Jednym słowem: siedzimy w okopach i czekamy. Jesteśmy gotowi.

Jutro nasz blog obchodził będzie pierwsze urodzinki! Ciekawe, że dokładnie rok temu, gdy P. umieścił pierwszy wpis, sytuacja sraczkowo-wymiotna również miała miejsce, tyle że na oddziale kardiologicznym łódzkiego ICZMP.

Tradycja?







czwartek, 12 grudnia 2013

Trafiony zatopiony

I zagadka rozwiązana. Roszkowe hormony tarczycy się upiły, rozszalały, porozłaziły w niewłaściwych kierunkach. Roś ma wyraźnie dość tej imprezki. Trzeba uspokoić towarzystwo zwiększoną dawką leku. :(
Dodatkowo przyplątało się Rosiowi obustronne zapalenie spojówek i rano zamiast powiek ma jedną wielka bryłę zaschniętej ropy. To nasz cykliczny problem - efekt nieprzetkania zbyt wąskich kanalików łzowych gdy był na to dobry czas (czyli gdy Roś był mały i dałby to sobie zrobić na żywca). Teraz trzeba taki zabieg przeprowadzić w narkozie, a myśmy już wszelkie limity narkozy na ten rok wyczerpali. Taka uroda zespołowców - kanaliki za wąskie, hormony pijane, serca dziurawe, czasem brzuszki też. Inaczej urządzony świat.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Koziołek Matołek

Roś dziś zdecydowanie nie w sosie. Może to przeziębienie, które podstępnie zakradło się w nasze skromne progi? Może hormony tarczycy? Może nadmiar wrażeń z przedszkola? Może niskie ciśnienie? Może.. jest głębokie i szerokie... A jedyną artykulacją niezadowolenia ze strony Roszka jest meczenie kozy.  Koziołek Matołek - chodzi i meczy: mee, mee, mee... I doprowadza nas tym do szewskiej pasji.

Jakiś okrutny regres widzę u Roszka. Niby panie terapeutki chwalą: że pięknie pracuje na zajęciach, że coraz ładniej i więcej mówi, że robi postępy.. Ale w domu Roś zamienia się w małego bobasa - interesują Go tylko bajki i grająco-świecące zabawki. Zero współpracy. Komunikatywność nikła. Zdenerwowany buczy jak niemowlę: aaa, aaa, aaa. I meeeczy.

Wkładanie rączek do buzi stało się w Roszka wypadku obsesją :( Jest wiecznie ośliniony, pooblepiany brudami, rączki pomarszczone, lepkie... Nie wytrzyma ani minuty bez rączki w buzi. Gryzak w jego paszczy jest tak intensywnie sponiewierany, że tylko czekam, kiedy go przegryzą Roszkowe ząbki. I tak oto nasz duży, bo już 4 i pół letni (od dziś!) chłopczyk pod choinkę dostanie... zestaw gryzaków. Smuci mnie to. Przygnębia. Przygniata.

Spełnia się ta złowroga przepowiednia, która od dawna przebrzmiewała w zakamarkach mojej głowy: gdy tylko przeniosę ciężar uwagi z Roszka na Bzyla, ten pierwszy się odpłaci. Regresem.

Bzyl - raz lepiej, raz gorzej. Zbieram się, by opisać Wam dokładnie o-co-chodzi-z-tym-jego-autyzmem. Jak się zbiorę to napiszę. Może boję się, że to będzie kolejna samospełniająca się przepowiednia? Brrr. Chyba i tak jest już pozamiatane.

***

Biorę się sama ze sobą za bary. Codziennie. I ani moja ciężka waga fizyczna, ani ociężałość psychiczna w ostatnich czasach mi w tym nie pomagają. Nabieram głęboki haust powietrza i znowu idę na dno. Jak młody wieloryb - uczę się coraz dłużej radzić sobie w głębinach bez życiodajnego tlenu.

Gabarytowo i z usposobienia z Mamy Muminka przeistaczam się w Bukę.

I tylko P., najjaśniejsza gwiazda w tej mojej smutnej galaktyce, nie traci dystansu. Jego komentarz do dzisiejszych humorów Roszka:

Co chcesz? Dojrzewać zaczął...

sobota, 7 grudnia 2013

Somewhere over the rainbow

Dziś, dzięki Dziadkowi Krzysiowi, pokój chłopców przemienił się nie do poznania...

_MG_9918

_MG_9946

_MG_9945

_MG_9944

_MG_9928

 

Tyle ciemnych chmur zasnuwa naszą codzienność, że każdy lampion uśmiechu jest bezcenny! Chłopcy zachwyceni...

Dziadku Krzysiu - DZIĘKUJEMY!

czwartek, 5 grudnia 2013

Pat

Mamy swoje małe rytuały. Jeden z nich wygląda następująco: włączam konkretną płytę z pięcioma piosenkami dla dzieci, które chłopcy bardzo lubią. Śpiewam, gram na bębenku. Chłopcy chłoną, Roch asystuje przy bębnie, Bzyl piszczy z radości. Włączam w głowie autopilota - ciało gra i śpiewa, a umysł podróżuje daleeeko. A dziś niespodzianka: Roszek nie życzy sobie grania na bębenku. Bazyli natomiast sobie życzy, i to bardzo. Jeden i drugi manifestuje swoje niezadowolenie dzikim wrzaskiem i jękiem zarzynanej świni. Szach. Mat. A raczej Pat.

Uświadomiłam sobie, że odkąd Roszek przyszedł na świat, przyjęłam na siebie rolę Teatru Jednego Aktora. Jestem jak cyrkowiec - śpiewam, gram, recytuję wierszem i prozą, tańczę, żongluję, jeżdżę na jednokołowym rowerku i co tam jeszcze chcecie. A raczej - oni chcą. Wzięło się to z myślenia pt. Biedny Roszek, Małe Dałniątko, Trzeba Go Zabawiać, Zainteresować, Stymulować I.T.D.

I super. Tylko, że w pewnym momencie powinnam była włączać chłopców w te zabawy, wymagać aktywności z ich strony. Widocznie przegapiłam ten moment, albo materiał trafił mi się wyjątkowo oporny... I mam teraz dwóch widzów: wymagających, krytycznych, apodyktycznych. Ale też najwierniejszych fanów, o jakich w innych okolicznościach mogłabym sobie tylko pomarzyć.

Ja.

Matka.

Szafa Grająca.

 

środa, 4 grudnia 2013

Chwilo trawj cz. 7

Chłopcy bardzo rzadko śpią już w dzień. Kolekcjonuję te wzruszające obrazy z wielką czułością. Są wtedy blisko siebie jak nigdy na jawie.

 

IMG_9744

IMG_9747

_MG_9819

niedziela, 1 grudnia 2013

Remont

Zawsze marzyłam o córeczce. Że będziemy miały taki fantastyczny kontakt, jak ja ze swoją Mamą.

Dość łatwo przełknęłam fakt, że jednak nie będzie Barbie, księżniczek, wróżek i zabawy w sklep. Cieszyłam się za to na Robin Hooda, Piotrusia Pana i Piratów z Karaibów, bieganie z łukiem po lesie i przesiadywanie z dziadkiem w garażu. Chłopięcy świat nawet wydawał mi się ciekawszy, bez lukrowej posypki, prostolinijny.

Tymczasem tkwimy nadal w epoce dźwiękonaśladowczej, która wydaje mi się trwać wieki. Etap: piesek- hau, hau, kotek - miau, miau. I tak od czterech lat. Dla Bzyla nawet ten poziom jest na razie nieosiągalny, kontemplujemy więc samogłoskę A i sylabę MA.

A gdzie miliony dziwnych pytań, na które mogłabym odpowiadać? Gdzie te opowieści - co? jak? dlaczego? Gdzie wspaniały świat fantazji, do którego drzwi ciągle pozostają zamknięte? Ktoś mi zrobił cholernego psikusa!

 

Usłyszałam dziś mądre słowa: świętować starania, nie efekty. I, tu banał, ale już się nauczyłam, że banały, choć oczywiste, są najtrudniejsze do wdrożenia w życie - przyjąć swoje dziecko, jakim jest. Takie proste. I tak cholernie trudne. Bo przecież tyle już zaplanowałam nam wspaniałych przygód.

 

Po raz kolejny przydałby się generalny remont na "stryszku". Powywalać ścianki działowe, korytarze, małe, ciasne komórki zamykane na klucz. Wpuścić więcej światła. Więcej przestrzeni.

Taki mam plan.