Strony

niedziela, 19 kwietnia 2020

Pionier


Kwarantanna. Wszystkim daje się we znaki. U nas tak pechowo wyszło, że w sumie od połowy lutego mam dzieci ciagle w domu. Najpierw były dwa tygodnie ferii zimowych i dzieci w domu, a potem Roszek już do szkoły nie wrócił (był tylko dwa dni), bo ciągle był przeziębiony. I chociaż Bazylka woziłam na zajęcia, to jednak Roszek w domu, i to wtedy bez pieluchy, wysadzany co chwilę, skutecznie odebrał mi ostatki wolnej życiowej przestrzeni. Nie da sie ukryć, że te kilka godzin dziennie bez dzieci były dla mnie zbawienne. Mogłam ogarnąć dom, zakupy, obiad, ale też zostawało ciut czasu na ważne telefony, na rozgrzebanie własnych projektów, na cokolwiek TYKO mojego. Roszek wrócił do szkoły 9 marca, a 12... zamknięto szkoły. Takie życie. Nie marudzę. Jestem wdzięczna za to wszystko, co miałam do tej pory. Od jakiegoś czasu jednak mam jakiś wewnętrzny kryzys. Wiem, pewnie w tysiącach domów rozgrywają się teraz podobne sceny - dzieci przysłowiowo chodzą po ścianach, rodzice wrzeszczą, dom wygląda jak pobojowisko... No tak to po prostu jest, jak się zamknie rodziców i ich pociechy na zbyt długo razem w domu. Ale mój kryzys chyba dotyczy czegoś innego...
Zawsze uważałam się za sangwinika, a wiele osób podziwiało moją łagodność...I może nadal sprawiam takie wrażenie dla otoczenia, ale moi najbliżsi, a zwłaszcza chłopcy i P. wiedzą, że jestem tykającą bombą. Sangwinika wyparł choleryk, dziki, wybuchowy typ, co z byle bzdury zrobi awanturę, wybuchnie jak gejzer, by równie szybko odparować gniew. Wiem - to klasyczne objawy przemęczenia, może zagubienia, przytłoczenia. Nie da się ukryć, że nasza droga jest wyboista i nigdy nie będzie na niej lekko i przyjemnie. Może być znośnie. To jest nasze zadanie. Znośnie, ciekawie, inspirująco... Tak można zamienić słowo CIĘŻKO na coś bardziej optymistycznego :)
Przejdę do sedna... To Bazyli obudził we mnie choleryka. A nawet nie on, tylko jego autyzm, trudne zachowania, upór, natura badacza granic i nieodkrytych emocjonalnych lądów rodziców. Tak, Bazyli jest pionierem w naszej rodzinie. Do tej pory wszyscy jej członkowie byli łagodni jak jelonek Bambi. A tu nagle taki Ancymon! Mam wiele narzędzi by sobie radzić z tymi trudnymi zachowaniami; psychologicznych, terapeutycznych, medytacyjnych, wyciszających. Świat specjalistów już dawno rozpracował przypadek trudnych zachowań u dzieci. I neurotypowych, i tych z autyzmem. Bo podobno nie ma trudnych dzieci, tylko są trudne zachowania. Niestety, każdy rodzic musi to rozpracować po swojemu, na nowo, korzystając z dobrych rad, ale jednak na własnym, unikalnym przecież gruncie. Nikt tego za nas nie ogarnie. Jednym łatwiej przychodzi konsekwencja, innym zażenowanie twórczej rozrywki, jeszcze innym anielska cierpliwość. Każdy rodzic ma inny zestaw "tfejmnych mocy".
A ja radzę sobie... różnie. Ostatnio mam wrażenie, że bez przerwy krzyczę, często niecenzuralnie. Na P., na dzieci. Mąż omija mnie szerokim łukiem a dzieci... wszystko słyszą. Wszystko czują. Marudzę, zrzędzę, krytykuję, poganiam. Podcinam skrzydła samym tonem. Wybucham z byle powodu. Płaczę. Przy dzieciach. I choć na zewnątrz tego nie pokazują, to wiem, że w środku przeżywają to ze mną. Przeze mnie.
Po co Wam to piszę? Taka spowiedź Matki Wariatki? Rozpaczliwe szukanie pocieszenia i rozgrzeszenia? Nie....
Bazyli, jako generator napięć i nerwów w rodzinie jest też najczęstszym odbiorcą krytyki. Czasem łapię się na tym, że on przez większość dnia słyszy moje narzekanie: Wracaj! Rozlałeś to! Posprzątaj! Dokładniej! Nie właź tam! Zostaw to! Czy nic do ciebie nie dociera? Co ja z Tobą mam.... Taki słowotok nienawistny, który leje się do uszu tego niewinnego dziecka. Leje się z moich ust. Uświadomiłam to sobie i zrobiło mi się jeszcze gorzej i ciężej. Gdzie jest granica między komfortem mojego dziecka a moim zdrowiem psychicznym? Kiedyś jedna Mama, której syn wykańczał ją trudnymi zachowaniami, decydując się na dość drastyczną terapię, powiedziała mi: Doszłam do punku, że albo on, albo ja... Brzęczy mi to w głowie do dziś, choć minęły lata. On albo ja. Jakie to jest okrutne, to poczucie ostateczności, skoro jednak matka zawsze chce z dzieckiem, wszystko dla dziecka, i wiadomo, że wszystko dla niego, a ona znika! A jednak czasem tak się wszystko poplącze, że zaczyna to przypominać zimną wojnę.

Nie, nie mam zamiaru wysyłać Baza na drastyczne terapie. To nie z nim jest problem, tylko z moim podejściem. Wiem, że to po prostu trudniejszy czas, trzeba to przeczekać, szukać dobrych rozwiązań, pracować nad sobą, a jak trzeba, uciekać za płot do lasu, by własnych dzieci przez okno w afekcie złości nie wyrzucić ;)

Natrafiłam ostatnio na piosenkę Daddy zespołu Coldplay. Pewnie większość z Was ją zna. Ja nie nadążam za muzycznymi nowinkami, więc było to dla mnie odkrycie. Urzekł mnie bardzo teledysk, piękna animacja, niezwykle nastrojowa i przejmująca... I, choć tekst opowiada o tęsknocie dziecka za ojcem, który je porzucił, ze zgrozą odnalazłam w tej powieści naszego Bazylka. Samotnego, wiecznie karconego, bez możliwości wyrażenia czegokolwiek oprócz podstawowych emocji i potrzeb. I serce mi pękło. Bazyli bardzo lubi tę piosenkę, codziennie wieczorem oglądamy ją sobie na dobranoc, wtuleni w siebie. Gładzę wtedy z czułością jego senną główkę i łudzę się, że te chwile, nasze wspólne zasypianie, czułość, spokój, dotrą do jego serca i pomogą podsycić w nim pewność, że jest chciany, kochany i akceptowany.
Potrzebny i wyjątkowy.
Pomogą mu w to uwierzyć pomimo tych wrzasków codzienności i ciągłych wyboi.

Bardzo chcę w to wierzyć.



Zobaczcie sami, jak przejmujący jest ten  obraz.
A wisienką na torcie jest pojawiający się tu wieloryb, moje ukochane, totemiczne zwierzę.


3 komentarze:

  1. Kochana, mam dokładnie tak samo. Trudne zachowania naszych dzieci są ciężkim doświadczeniem, a świadomość bezradności jest dla mnie osobiście najgorsza. Trudno wtedy utrzymać emocje w ryzach. Mnie się nie udaje. Trzymaj się - Karola

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam dokładnie takie same uczucia. Z jednej strony w ciągu dnia kilka razy tracę cierpliwość i wrzeszcze jak głupia...Ale z drugiej strony kocham synka tak bardzo że zrobiłbym dla niego wszystko.
    Z mojego doświadczenia widzę że najgorsze to jest spędzać z dzieckiem 24h na dobe. Trzeba mieć coś swojego w ciągu dnia, trochę zatesknic, odpocząć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bazyli przynajmniej wie, że babcia i dziadek bardzo go kochają ( z doskoku łatwiej). I mimo Twoich furii także czuje Twoją miłość. To jedyny ratunek.

    OdpowiedzUsuń