A więc jesteśmy tu znowu. Na oddziale dziecięcej kardiologii w Łodzi. Jakby w drugim domu, trochę upiornym, a jednak bliskim. Minęły ponad 4 lata od operacji roszkowego serduszka, trzy od naszego ostatniego pobytu tutaj. Wypada zajrzeć dokładniej w czeluście tego dziwnego, tykającego epicentrum roszkowego istnienia, wsłuchać się w jego puk puki i szmery, zapytać: czy wszystko w porządku? Czy dajesz radę?
Nowiny są dla nas nader łaskawe. Nic się nie pogarsza, następna kontrola w poradni za 10 miesięcy.
Marzyłam o tym przez pierwsze cztery lata życia Roszka. Wizualizowałam sobie te chwile, te łagodne wypisy ze szpitala, gdy czekaliśmy sparaliżowani strachem przed nieuchronną i decydującą operacją. I oto mam to marzenie w dłoni, smakuję jego smak, rozkoszuję się tą chwilą.
Różowo jednak nie jest, ponieważ życie kocha równowagę. Roszek jest starszy o trzy lata, i o te trzy lata ciężej nam tu przetrwać. Po raz pierwszy położono nas na sali dla starszaków a nie w boksach dla bobasów. Chłopcy, rówieśnicy Roszka, patrzą zaciekawieni. Roszek się nie integruje, za to wydaje dużo dziwnych, podobnych do ogra dźwięków. Nie bawi się. Wieczorami nie chce spać, hałasuje, marudzi, budzi całą salę. Nie docierają tłumaczenia, nie docierają prośby i groźby. Roszek nie daje się badać, pobranie krwi to koszmar, na całym oddziale słychać jego chropowate NIEEE! Do badania USG serca wezwany zostaje anastezjolog i Roszek zasypia na pół godziny, bo tylko tak można zbadać Mu serduszko.
Dopóki był maluszkiem, takie zachowania mieściły się w normie rówieśniczej. Jednak koledzy dorośleją, poważnieją i z godnością znoszą niedogodności szpitalnej codzienności, a Roszek jakby się zahibernował w niemowlęctwie i choć zmienia rozmiary na większe, to pozostaje słodkim, acz kłopotliwym bobasem. Dziecko Specjalnej Troski. Nie da się ukryć.
Ta specjalna troska przygniotła mnie nieco swym ciężarem w pierwszej dobie naszej szpitalnej przygody. Dociera do mnie, że przyszłość może być trudna, nieokiełznana, nie do utrzymania w ryzach jak wijący się na badaniu Roch. A jednak nadal wszystkie Panie pielęgniarki robią maślane oczka na widok mojego synka. A jednak po kilku dniach w jednej sali koledzy patrzą na Roszka z wyrozumiałością i ostrożną dozą sympatii. A jednak inni rodzice patrzą na niego ze wzruszeniem i wybaczają najgorsze ekscesy.
A jednak... jest dobrze.
Wracamy jutro do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz