Strony

poniedziałek, 29 maja 2017

Goście

Wczoraj wieczorową porą do naszego domu zawitali niezwykli goście... Kubuś Puchatek z Prosiaczkiem i Świnka Peppa we własnej osobie! I nawet była radość na licach Endorfinek, zazwyczaj obojętnych na zabawkowe nowości i pokusy.
A to Mama szlajała się po festynach, piknikach rodzinnych wraz z chórem gospel i najwyraźniej chciała zagłuszyć jakoś wyrzuty sumienia z powodu swojej nieobecności w domu.

Tak ciężko przykuć uwagę chłopców, tak ciężko czymś ich zainteresować, przeciągnąć linę na naszą nudną stronę...

Na chwilkę się udało. Tylko na chwilkę, ale zdążyłam chwycić za aparat.

Zbiera mi się pod palcami na głębsze wylewy smutków i lamentów, ale powstrzymuję się co wieczór, bo to zabawny blog miał być, radosny, taki na hip i na hura.

Jeszcze nie dziś...

















środa, 24 maja 2017

On i Ona

Po czym poznać Parę Idealną? On i Ona - każde z nich ma swoje supermoce.
I nie chodzi o sylwetkę, tembr głosu, inteligencję czy znajomość języków.

On przy wieczornej kąpieli dzieci dostrzeże kleszcza (a raczej malutką nimfę), która wbiła się w dziecięce ciałko w samym... pępuszku. W najgłębszym jego odmęcie. Rzecz nie do zauważenia! A jednak On potrafi - czujne, ojcowskie oko dojrzało intruza wielkości główki od szpilki.

A jaką Ona ma supermoc?

Potrafi tego mini kleszcza wyciągnąć :)


Para Idealna, w sam raz dla Endorfinek na sezon kleszczowy.

czwartek, 18 maja 2017

MAYDAY

MAYDAY! MAYDAY!

Toniemy w zasikanych ciuchach, pościeli, podłogach i kanapach. Wyeksmitowani z własnego łóżka, które Bzyl uprzejmie wieczorem "naznaczył" uryną. Życie nam gównem płynie, kupą śmierdzącą i lepką. Zapach jej (tej kupy) niezmywalny, jak piętno na palcach, odorem po domu się roznosi.

Bzyl, po kilku tygodniach pięknego załatwiania się na kibelek, znowu zapomniał, o co chodzi.

I powiem Wam (napiszę), ze brak mi już sił. No nie mam już zapasów, nie ogarniam tego pokracznego rytmu: umiem, nie umiem. No dosyć już.

Jak zabrać się za Roszka, za jego pieluchę ciężką, ośmioletnią prawie, co kuje sumienie jak skorupka rozbitego, zgniłego jaja? Jak przygotować się na to tsunami moczowe, co zaleje naszą chatynkę falą wezbraną, gdy ciągle nas podtapia Bzylowa rzeczka, niesforna, kapryśna. Wały przeciwpowodziowe się rwą, kładki zrywają i umoczeni jesteśmy w tym bagnie po pachy.

Jeśli akurat nie gotuję, to romansuję z pralką, karmię jej zachłanne wnętrze coraz to nową porcją zasikanych łachów, albo na klęczkach przy brodziku szoruję zakupane ubrania, lub Bzyla szoruję, lub podłogę, kanapę, chodnik, fotel... Rozwieszam czyste, składam suche, a właściwie tylko znoszę i przerzucam, i dom nasz upstrzony łachami wypranej odzieży, której poskładać nikt już nie ma siły.

Mayday! Help! Hilfe! Pomoci!


sobota, 13 maja 2017

Baloniki

Leżę z Roszkiem na hamaku i rozmyślam...
To moje dziecko, jesteśmy blisko siebie, przytuleni, a jednak nie do końca razem. Roszek patrzy mi w oczy, ale często jakby przeze mnie, gdzieś daleko. Nie opowiada, co u niego słychać, czego się boi i co chciałby dostać na urodziny. Nie obraża się za drobne przycinki pod jego adresem i nie skarży na brata. Nie dzieli się swoimi wspomnieniami i ulubionymi momentami dnia. Leżymy sobie razem, a jednak trochę osobno - myślę sobie, i czuję, jak cień smutku zakrada się cicho za moimi plecami.

Bazyli o wiele bardziej niż jego straszy brat domaga się udziału osób trzecich w swoim życiu. Co chwilę czegoś chce, czegoś potrzebuje, a gdy aktualnie nie ma o co poprosić, potrafi prowokować złym zachowaniem, żeby zwrócić naszą uwagę na siebie. A jednak też nie do końca jest z nami. Patrzy nieobecnym wzrokiem w dal, na ruszające się na wietrze konary drzew. Nie opowiada zabawnych historyjek, które mu się przytrafiły i nie wypłakuje w maminy rękaw swoich największych porażek. Nie pyta, co będziemy robić i dlaczego mama wychodzi. Nie dzieli się z nami swoim zachwytem.

Moje dzieci - jak dwa baloniki wypełnione helem. Są ze mną, a jednak trochę "odleciani".

Mocno trzymam sznurki i wierzę, że kiedyś sami do nas wrócą.

piątek, 5 maja 2017

Dyrygent

- Oijoije...- prosi nieśmiało Roch.
Więc odpalam płytę, siadam w rozkroku z bębnem afrykańskim między nogami i...zaczyna się KONCERT...

"Oijoije" to roboczy tytuł piosenki zespołu Małe Wu Wu pt. "Afryka z klimatyzacją". Dzieci śpiewają tekst, a w tle słychać afrykańskie chórki. Roszek jest w tej piosence od jakiegoś czasu zakochany. Na zabój. Z całej płyty może lecieć tylko ten utwór, a pełnia szczęścia następuje, gdy mama śpiewa te chórki nieszczęsne i bębni na bębnie. Ot, takie szamańskie zabawy.

Niestety (bądź "stety") Roch ma silny instynkt artystyczny - imperatyw twórczy taki, który nie pozwala mu pozostawać biernym słuchaczem. Roch chce tworzyć, lepić utwór z różnych kawałków, scalać i rozklejać, dyrygować jednoosobową orkiestrą.

Więc odpalam płytę na nr 12 i... zaczyna się.
Gram na bębenku i śpiewam razem z nagraniem.
- Oijoije! - Roszek daje sygnał, że mam teraz wykonywać akurat tę zaśpiewkę. Dobra.
- Tim ti di dam - zapodaje Roch, więc przechodzę płynnie w inną melodię o takim własnie tekście.
Po chwili, pozbawiona komend, powracam do nagrania.
- NIEEEEEE!!!!! O nie!!! - wrzeszczy Roch i już wiem, że podpadłam.
- Ti ti di tam! - zapodaje mi dyrygent, poirytowany już i zły. Więc śpiewam, robię co mogę, ale nadal nie trafiam w wizję reżysera.
- Nie! NIE! Oijoije!
- Oijoijojeeee.... - śpiewam posłusznie.
- Nie! Nieeee! - Roch wpada w amok, pręży się, staje na palcach, ręce wyrzuca przed siebie jak kapelmistrz w upojeniu. Emocje wystrzeliwują z niego jak race - jest krzyk, jest zawodzenie, jest lament. Jego podbródek wygina się w podkówkę i wiem, że nastąpi nieuniknione.

Roszek płacze.

Genialny, odrzucony przez świat artysta.
Choleryczny Dyrygent, któremu przyszło pracować z tak tępym "zespołem" muzyków jak ja.

Przygłuchy Beethoven i szalony Amadeusz Mozart upchnięci w jednej, malutkiej osobie.