Wbiegli na salę, roześmiani, przeszczęśliwi. Im głośniej grała muzyka i bardziej migały światła, tym bardziej się Endorfinkom podobało. Po dwóch godzinach Roch kategorycznie odmawiał wyjścia.
I gdy tak patrzyliśmy, jak chłopaki brykały po sali niczym dwa szczęśliwe źrebaczki, szepnęłam do P.: Chyba są szczęśliwi... I przez krótką chwilę poczułam się spełniona jako matka - wydałam na świat dwoje szczęśliwych ludzi.
Państwo młodzi nie byliby sobą, gdyby nie wywinęli nam numeru - zamiast kwiatów zażyczyli sobie zbiórkę pieniędzy dla Roszka. Goście byli hojni. Zostaliśmy obdarowani czymś więcej niż pieniądze.
O wiele ważniejszym.
I po raz kolejny przypomniałam sobie, że czasami trudniej jest przyjmować niż dawać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz