Od mniej więcej dwóch tygodni dajemy wyraz naszej miłości do muzyki serią nocnych koncertów. To dziwne popisy dwóch awangardowych solistów - koncerty nerwowe na cztery, a czasem nawet osiem rąk. Dwóch koncertmistrzów, a jak przystało na prawdziwe gwiazdy, każdy preferuje występy solo. Więc trwa ta nasza symfonia nocna, pełna kwęków, jęków, skowytów, tupaniny małych nóżek i skrzypienia drewnianej podłogi. Wysiedleni na obrzeża własnego łóżka złorzeczymy do księżyca.
W ciągu dnia zamieniam się w gestapowca - krótkie polecenia, schneller, schneller, surowe groźby (wrodzony brak konsekwencji na szczęście nie pozwala mi na więcej) i wszechogarniający terror. Wyłazi to nocne koncertowanie - w wyrazie twarzy, tonie głosu, zniecierpliwieniu czającemu się na końcu każdego słowa.
A jednak trwam przy nadziei, że ten rok będzie o niebo lepszy od poprzedniego. Obiecują mi to uśmiechnięte oczy Bazylka.
Po raz pierwszy chłopcy mieli okazję podziwiać na żywo pokaz fajerwerków sylwestrowych. Bazyla ten spektakl światła i huku zafascynował. Roszek nie mógł się zdecydować, czy mu się podoba, czy go przeraża ta feria błysków i wybuchów. I tak samo jest z macierzyństwem w moim wydaniu. Zachwyca. I przeraża.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz