Plan na dziś był z pozoru prosty: przetrwać.
Zabunkrowaliśmy się na cały dzień w domu, świeżego powietrza zażywając tylko rano i wieczorem, gdy Bóg Słońce raczy schować swój boski i parzący Majestat. Przedszkole i logopedę odwołałam, bo Roch upały znosi nie najlepiej, a klima w aucie nawaliła. P. jakimś cudem nie roztopił się w aucie cały dzień ganiając od klienta do klienta. Stara farelka po rodzicach została przeproszona i ze strychu przeniosła się do salonu na honorowe miejsce, by choć ciut umilić nam to piekło tropików swym lichym wentylatorkiem.
Więc nasz prosty plan prawie się powiódł. Niestety - Roch wieczorem zagorączkował. I to raczej nie od upału, a od paskudnego mokrego kaszlu, co męczy go niemiłosiernie już drugi tydzień (wczorajsze widzenie z pediatrą zaowocowało syropkiem na alergię, co w towarzystwie gorączki czyni syropek raczej nieprzydatnym i jutro widzenie trzeba będzie powtórzyć).
Byle do zimy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz