piątek, 7 maja 2021

Mały Budda

 

Przytuptał nad ranem do naszego łóżka. Wgramolił się między nas. Mówię do P. z nieudawanym zachwytem: Zobacz, jaki piękny chłopiec do nas przyszedł! A Roch, jak zaprogramowany, jakby na sam dźwięk słowa CHŁOPIEC w jego mózgu uaktywniała się wyszukiwarka, która właśnie odnalazła pasujące ścieżki, wyrecytował jak w transie:

- Jestem Roch. Jestem chłopcem. Mieszkam w Polsce. Mieszkam w Jakubowie. Chodzę do szkoły, do klasy drugiej ce. Uczą mnie: Pani Gosia, Pani Marta, Pani Dagmara. Moi koledzy to Antek i... Roch!

Zatkało nas na dłuższą chwilę. Szczególnie ten kolega z klasy - Roch :D Bo tak to z Roszkiem jest. Zapamięta i powtórzy dużo, tylko czy rozumie co mówi? Panie uczyły jego koleżankę z klasy, że ma w klasie kolegów: Rocha i Antka. A Roszek to podchwycił i powtarza, zamiast wymienić swoja koleżankę zamiast siebie. A jednak nas wzruszył... Panie się napracowały, Roszek zapamiętał i zaszpanował własnym starym o 6 nad ranem w pościeli jeszcze ciepłej od snu.

Niedawno otrąbiliśmy wielki sukces - po kilku latach (!) codziennej nauki (!) Roszek opanował nabieranie pokarmu na widelec. Do tej pory potrafił tylko nabijać, co w przypadku np. ziemniaków w formie puree nie sprawdzało się ani trochę. Mozolnie, codziennie odwracaliśmy widelec w jego łapce, by nabrał na niego ziemniaki jak na łyżkę nabiera się zupę. A Roszek, po każdym takim nabraniu pokarmu... znowu obracał widelec w dłoni i próbował nabijać te nieszczęsne puree jak kawałki kotleta... Lata, lata świetlne to ćwiczyliśmy! I wreszcie - udało się!!!! Jakby jakieś utarte ścieżki w jego umyśle wreszcie zatarły się, a na nie wdrukowała się nowa mapa ścieżek - wydeptywanych przez nas każdego dnia, kilka razy dziennie, latami. Radość ogromna, i jaka widoczna ulga, gdy mogę posadzić go do obiadu i je sam! Sam! Bez naszej wiecznej asysty! Zrozumie tę radość tylko ten, kto, tak jak my, od 12 lat asystował przy każdym posiłku swojego synka.. Roszek przypomina mi Drzewce - postacie z trylogii Tolkiena, do złudzenia przypominające drzewa, a jednak będące żywi, poruszającymi i mówiącymi postaciami. Drzewcom, jak drzewom, czas płynie inaczej niż ten ludzki - wszystko robią pomału i z wielkim namysłem. Taki jest Roś właśnie. Jego czas nie płynie jak wartka rzeka, on się przetacza leniwie jak lawa wulkaniczna spływająca po wąwozach - majestatycznie, powoli, ale jak zastygnie, to na amen.

Obserwujemy synka naszego pierworodnego i coraz częściej dochodzimy do wniosku, że to Mały Budda we własnej postaci. Roszek jest całkowicie wolny od tego, co przygniata większość z nas - od zamartwiania się. Nawet, jeśli spotka go coś przykrego (zaczepka w szkole, pobranie krwi, upadek) to po chwili płaczu momentalnie przechodzi nad tym do porządku dziennego. Jego umysł pozbywa się tych przykrych emocji jak zbędnego bagażu, nie kisi emocji jak ogórków w zalewie. 


Roszek po prostu JEST. I to jest źródło jego nieustającej radości.


Często obdarza nas uśmiechami bez przyczyny, tak po prostu. Przychodzi, zagląda prosto w oczy i... uśmiecha się. Jakby chciał powiedzieć: Zobacz, jakie to cudowne! Jakie rozkoszne! Jestem tu! I Ty tu jesteś! Czego chcieć więcej?

 

Tak, Roś uczy nas pogody ducha w najgorsze burzowe chmury.