piątek, 16 grudnia 2016

Brukselka

Wiele na tym blogu było wpisów- lamentów na jeden temat - żywienie Bazylka. Jego wybiórczość pokarmowa straszliwa, wybrzydzanie, jedzenie tylko ziemniaków i wafli ryżowych, tylko bananów, tylko żółtego, tylko chrupiącego, tylko słonego... A dieta w autyzmie wymagająca jest - nabiału nie wolno, glutenu nie wolno, cukru broń Boże.. A przy większych problemach trzeba zrezygnować np. ze skrobii (mąki wszelakie, ziarna, kasze), z owoców, z tego, co uczula... Przy dziecku, które nie je prawie niczego to majstersztyk i mistrzostwo świata - nie zagłodzić, dostarczyć odpowiednich mikroelementów, i to dobrowolnie, poprzez otwór gębowy podać a nie kroplówką...

Od dwóch lat jesteśmy na diecie - raz bardziej, raz mniej...  marzyłam, że Bzyl zacznie jeść warzywa, zupy, surówki, kasze - wszystko to, co w moim wegetariańskim świecie jest pysznością i największym dobrodziejstwem... I doczekać się nie mogłam.

I wyobraźcie sobie, że stała się rzecz niesłychana - ktoś inny za mnie załatwił problem, oddał swój czas, cierpliwość, wiedzę, poświęcenie. Użył sztuczek magicznych, trików, całej swej wiedzy tajemnej i sił czarodziejskich.

To cudowne przedszkole (które wprowadziło dietę dla autystów) i Panie Przedszkolanki - nieustraszone, nieustępliwe, z Paniami: Angeliką i Michaliną na czele!

I śnię swój piękny sen na jawie i obudzić się nie chcę: Bazyli zjadł zupkę, Bazyli zjadł dokładkę, Bazyli zjadł... surówkę... - słyszę w przedszkolu od dłuższego czasu i uszy mnie bolą od ciągłego przecierania, bo nie dowierzam.


Gdy sen zaczął się ziszczać również w domu, uwierzyłam w jego realność. Zupki, warzywa, rybka, jajko, surówka (przemycona w ziemniakach) - rozkoszuję się szerokim menu mojego Niejadka.

A gdym ostatnio zajadała brukselkę z bułką tartą bezglutenową, i syn mój Niejadek podszedł, i z ciekawością w talerz mi zajrzał, i poprosił spojrzeniem: Podziel się Mamo, daj skosztować, bom spróbować chciał, jak smakuje zieleń, dotychczas przeze mnie nietolerowana... Zieleń lasu, co otacza nasz domek, i zieleń tatowych oczu, i zieleń tej nadziei, co wiecznie żywa w tym domu...  

I tak prosił Bazek niemo, wzrokiem przewiercał i mnie, i brukselkę, a mi łzy jak grochy po buzi ciekły, przyprawiając brukselkę szczęściem najprawdziwszym.

Dla dzielnych Pań Czarodziejek z przedszkola - czapki z głów!
A Cud ten najprawdziwszy chowam czule do naszej kolekcji: Cudów Prywatnych, Autoryzowanych, Niespodziewanych.

3 komentarze :

  1. Czas cudów... :):):) Niech trwają ...:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo, slicznie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Dołączam się do podziękowań dla Pań Przedszkolanek! Stokrotne dzięki!
    Babcia

    OdpowiedzUsuń