wtorek, 24 marca 2015

Kurs obsługi rodzica *

Mieliśmy niedawno okazję skonsultować chłopców u dość znanej i utytułowanej Pani Terapeutki. Skorzystaliśmy skrzętnie z tej możliwości.

Ze spotkania wyszłam o wiele bogatsza. Niekoniecznie o nowe zalecenia terapeutyczne. Owszem, padło kilka trafnych sugestii i pewne wskazówki wzięłam sobie do serca. I jestem za to wdzięczna.

Ale, przede wszystkim, dowiedziałam się o sobie nowych rzeczy - że w tym swoim matczynym zakompleksieniu ewoluuję nieustanie, najprawdopodobniej w słusznym kierunku.
Że nie jestem już tą zahukaną, potulną, świeżą mamą niepełnosprawnej Kruszynki, która prawie 6 lat temu dawała się łajać i smagać batem słów pani kardiolog (nomen omen prowadzi Roszka do dziś!).
Że złapałam już jako taki pion i nie do końca wierzę w każde słowo ludzi mądrzejszych ode mnie.
Że odkryłam zbawienną metodę małych kroczków i powolnych zmian, która w naszej rodzinie sprawdza się o niebo lepiej niż technika szybkich i drastycznych cięć.
Że znam swoje dzieci najlepiej na świecie i wiem dobrze, kiedy naprawdę dzieje im się krzywda, a kiedy udają i wymuszają coś płaczem,
Że nawet od największych autorytetów mam prawo wymagać poszanowania moich dzieci i mojej skromnej osoby.
Że nauczyłam się satwiać granice i nie zgadzać się na wszystko,
Że nie zaczyna się zdania od ŻE, ale czasami i tę regułę trzeba nagiąć :)

Drodzy terapeuci!
Nieustannie wierzę w Wasze oddanie naszym dzieciom i w Waszą szczerą chęć niesienia nam pomocy. Czasami trzeba nami potrząsnąć, powiedzieć nam to, co może zaboleć, obudzić nas ze snu spychologii, zaniedbania bądź wyparcia. I cenię sobie ten bezcenny dar bycia prowadzonym za rękę w ciemnościach niepełnosprawności naszych dzieci.
Nie trzeba się z nami obchodzić jak z jajkiem, bo każdy z nas stwardniał już nieźle, spadając nagle z beztroski w bolesną prawdę. Każdy z nas obił nieźle dupę na kantach bezsilności, strachu i rozgoryczenia. Ale proszę, nie wbijajcie nam niepotrzebnych cierni w nasze i tak obolałe głowy. Nie wbijajcie nam gwoździ wyrzutów i pretensji bez pokrycia. Traktujcie jak partnerów w tym wyczerpującym maratonie.

Nasza niewiedza nas boli.
Nasz brak konsekwencji parzy wstydem.
Nasza słabość kłuje wyrzutem.

W pośpiechu nadrabiamy obowiązkowy kurs obsługi niepełnosprawnego dziecka, pomiędzy szaloną codziennością a niemożnością sklonowania się choć na chwilę.
Kurs, który Wy dobrowolnie odbyliście w zaciszu bibliotek.**


*wpis zainspirowany rozmową z Małgosią, mamą cudnego Kajtunia, która jest z dwóch stron jednocześnie :)

**Endorfinki mają wielkie szczęście trafiać na mądrych i rozważnych terapeutów - wpis dedykuję wszelkiej maści Terapeutom Jedynie Słusznej Drogi


4 komentarze :

  1. To co robicie dla swoich dzieci jest WIELKIE,OGROMNE i takie NORMALNE ale WSPANIAŁE

    OdpowiedzUsuń
  2. No kocham, kocham, kocham :) Jesteś moim głosem !
    dumna mama Kajetana

    OdpowiedzUsuń
  3. Na koniec chciałoby się dopisać AMEN !
    mama niepełnosprawnej Julki

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja sie ucze takiej dojrzalosci i b.lubie Twoj blog Magdo wlasnie za to,ze daje mi nadzieje,ze i ja "szara myszka" nie bedaca z tych Mam
    Walczacych i pewnych siebie moge sie zmienic na lepsze nie tracac wartosci,ktorymi zyje...pozdrawiamy z Jeleniej cieszac sie malymi dzisiejszymi sukcesami:)

    OdpowiedzUsuń