poniedziałek, 12 stycznia 2015

Dar

Stało się. Mama chrzestna Roszka (jedna z dwóch) wyszła za mąż. Była piękna uroczystość, potem huczne weselicho, na które nie odważyliśmy się chłopców zabrać. Na poprawiny już starczyło nam odwagi.
Wbiegli na salę, roześmiani, przeszczęśliwi. Im głośniej grała muzyka i bardziej migały światła, tym bardziej się Endorfinkom podobało. Po dwóch godzinach Roch kategorycznie odmawiał wyjścia.
I gdy tak patrzyliśmy, jak chłopaki brykały po sali niczym dwa szczęśliwe źrebaczki, szepnęłam do P.: Chyba są szczęśliwi... I przez krótką chwilę poczułam się spełniona jako matka - wydałam na świat dwoje szczęśliwych ludzi.

Państwo młodzi nie byliby sobą, gdyby nie wywinęli nam numeru - zamiast kwiatów zażyczyli sobie zbiórkę pieniędzy dla Roszka. Goście byli hojni. Zostaliśmy obdarowani czymś więcej niż pieniądze.
O wiele ważniejszym.

I po raz kolejny przypomniałam sobie, że czasami trudniej jest przyjmować niż dawać...

Izuniu, Grzesiu, DZIĘKUJEMY po stokroć.

Niech Wam zawsze będzie z wiatrem, a nie pod wiatr!


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz