czwartek, 27 marca 2014

Łódź

Pojechaliśmy sprawdzić, co w sercu piszczy. Długą, bo 5-cio godzinną jazdę do Łodzi Roszek postanowił wziąć na klatę i pierwszy raz NIE SPAŁ (a wystartowaliśmy o 5 rano). Humory dopisywały. I nawet "sytuacja  fizjologiczna" o zasięgu dobrych paru metrów nie była w stanie ich popsuć. W kupie Roszka pływał pampers, ciuchy, tata, mama i samochodowa tapicerka. Popłakałam się ze śmiechu. Bo niejedno gówno już razem przeszliśmy :)

Wyjazd do Łodzi to jak zdrapanie wielkiego strupa, który zakrywa wciąż pulsującą ranę. Wysiedliśmy z samochodu i uderzyła nas fala emocji, aż brakło tchu. Każde miejsce jest naznaczone nimi jak nasz dom sikami kotów sąsiada. Tu ryczałam P. przez telefon nocami, tu tuliliśmy się dławiąc łzy szczęścia, tu pierwszy raz od dawna wtulałam się w Tatę płacząc jak mała dziewczynka, tu Pan Doktor powiedział, że rokowania słabe, a tu, że to jest ciągle walka... Miejsca, twarze, i ten wszechobecny strach rodziców, którym pozalepiane są wszystkie ściany. Ścieżki, które przemierzaliśmy odliczając każda minutę do widzenia. I nawet widok okien instytutu ukuł nas boleśnie, bo w takie konkretne okno wpatrywaliśmy się, gdy Roś leżał na sali pooperacyjnej.
A jednak teraz Roszek tuptał obok nas, a znajome twarze doktorów rozjaśniały się na nasz widok. Jego ciepła łapka w mojej dłoni przypominała, że decydujące stracie mamy ZA SOBĄ.

Nic się nie pogorszyło. Przewężenie na tętnicy nadal jest. Za pół roku kładziemy się na oddział na bilans.

Boję się odłożyć temat wady serca na półkę na pożarcie molom.

Nie da się.

2 komentarze :

  1. To dobre wieści. Bardzo dobre.
    PS Za pierwszy akapit wpisu uwielbiam Cię! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super że wszystko dobrze :-) kmmburzyńscy

    OdpowiedzUsuń