środa, 19 lutego 2014

Nic

Po przedszkolu udałam się wraz z chłopcami do przychodni, by dokonać przeglądu gardziołek, bo kaszel jest, i gile są, i stany podgorączkowe. Do tej pory wizyta u lekarza w pełnym pakiecie to było trudne pod względem logistycznym przedsięwzięcie. Jeden wył w poczekalni pod opieką Taty, ja wchodziłam z drugim. Po badaniu wychodziłam z gabinetu i wymieniałam dziecię JUŻ wyjące na to czekające i wyjące. Brr...

A dziś byłam z nimi SAMA. Weszliśmy, przebadaliśmy się, wyszliśmy. I nic.

Potem apteka. Weszliśmy, Bzyl zamarudził sekundę, uspokoił się, nie było danego leku, wyszliśmy. I nic.

Wiec do drugiej apteki. Weszliśmy, zakupiliśmy, wyszliśmy. I... NIC!


Rok temu taka akcja - nie do pomyślenia, a co dopiero przeprowadzenia.



W domu czasem zapominamy, że Roś ma Downa, a Bzyl autyzm. Dziś udało mi się zapomnieć o tym aż w dwóch aptekach :)


***
Pośród codziennej bieganiny, czasem znienacka dopada mnie "zestaw pionizujący": pikanie monitorów, strapione miny lekarzy, bezwładne ciałko Roszka i najgorszy ze wszystkich paralizatorów - strach. Mierzymy Roszkowi saturacje (poziom tlenu we krwi) gdy zaśnie i oczy przecieramy zdumieni. Gdzieś w najgłębszej szufladce we mnie czai się szloch, taki bezbrzeżny, z  trzewi, jęk bezgłośny - nad tym, co za nami, nad tym, co przed nami, i nad kruchością wszystkiego. Jest dokładnie tak, jak napisałam WTEDY.


1 komentarz :

  1. Cieszę się z Waszych małych "niców" :)
    Madzik, każdego ta kruchość dotyczy i wcześniej czy później dotknie. Bo wszyscy jesteśmy na tej planecie w gościach.
    Buziak od Asika :*

    OdpowiedzUsuń